Ho, ho, ho! W swoim nowym wcieleniu muzycy ReinXeed napisali album w sam raz na święta. Czy byliście grzeczni w tym roku?
Szwedzka kapela w 2019 roku zmieniła nazwę na Majestica. Pomimo zmiany nazwy stały pozostał trzon formacji, który tworzą Chris David, Alex Oriz i Tommy Johansson. Ten ostatni w przeszłości podpisywał się także jako Tommy ReinXeed, długo będąc samodzielnym twórcą piszącym muzykę w ramach projektu ReinXeed. Jednakże w ostatnich latach ambitny wokalista i multiinstrumentalista coraz bardziej skłaniał się ku regularnej współpracy z innymi muzykami. Klamka więc zapadła. Nie ma już ReinXeed, jest Majestica.
Przeszło rok temu spod szyldu kapeli wyszedł album „Above The Sky”. Jego następca, recenzowany tu „A Christmas Carol”, jest więc drugim krążkiem w dyskografii zespołu. Choć na pierwszy rzut oka dzieło może przywołać skojarzenia z muzycznym żartem, to muzycy Majestica do jego wydania podeszli bardzo poważnie. Charles Dickens miał swoją literacką „Opowieść Wigilijną”, a Szwedzi postanowili nagrać muzyczną odpowiedź na kultową interpretację emocji związanych ze świętami. Album „A Christmas Carol” okazuje się powermetalową mini operą – regularni twórcy, jak również zaproszeni goście, wcielili się tu w role, które w finałowym wrażeniu tworzą poruszającą opowieść z wpływami takich utworów jak „Jingle Bells”, „Silent Night”, „We Wish You a Merry Christmas” czy „Oh Holy Night”. To nie żart.
Kolędujemy?
Założenie jest takie, że aby przebić się przez „A Christmas Carol” trzeba zdjąć skórę, łańcuch i glany, wygonić szatana z domu, rozpalić w kominku ogień miłości i oddać się niekończącej się celebracji świąt z metalem w tle. Muzycy Majestica zarejestrowali coś w rodzaju kolędy rozpisanej na poszczególne akty. To trochę tak jak swego czasu Jethro Tull, gdy kapela szokowała nagrywaniem świątecznych utworów. Grinch powiedziałby: „Święta przed nami, czemu na tym nie zarobić?”, ale umówmy się, że w tym przypadku chodzi wyłącznie o wartości artystyczne. Tak oto „A Christmas Carol” zawiera dziewięć utworów. Każdy z nich nawiązuje do popularnych kolęd i pieśni wigilijnych, aczkolwiek każdy też opiera się na metalowym instrumentarium. Jest więc to próba kompromisu świątecznej wrażliwości i metalowego zadzioru.
W dopracowanym, soczyście brzmiącym materiale zagłębiamy się w świąteczną historię ze zwrotami akcji i happy endem. Charyzmatyczna, wszechstronna sekcja wokalna okazuje się jednym z najmocniejszych atutów „A Christmas Carol”. Kolędują – auć! – śpiewają w zasadzie wszyscy muzycy Majestica, za którymi stara się nadążyć sekcja instrumentalna. Rozmach porównywalny do największych nagrań Nightwish! Trudno jednak skupić się na konkretnych kompozycjach, ponieważ „A Christmas Carol” układa się w spójną całość. Jak dla mnie, to w sumie ponad czterdzieści minut wielowątkowego utworu posiadającego swoje wielkie momenty, tak jak w przypadku drapieżnych partii w „Ghost Of Marley”, świetnych wymienności na instrumentach w „Ghost Of Christmas Present”, czy też wreszcie podniosłych chórów na dystansie albumu i generalnie tajemnicy otaczającej to wydawnictwo.
Podsumowując uważam, że „A Christmas Carol” to materiał udany, który odnajdzie szerokie grono odbiorców. To metal zakonspirowany w świątecznej otoczce. Z pewnością nie jest to album dla cukrzyków, ale też jestem w stanie zaryzykować opinię, że to równocześnie dzieło, które ma najwięcej potencjału, aby sprawić, że o ReinXeed (czy też obecnie Majestica) zrobiło się głośniej, niż dotychczas. Kapela w perfekcyjny sposób wykorzystuje koniunkturę na czas, w którym ten album się ukazuje. Wyobrażam sobie tych wszystkich fanów metalu obdarowanych „płytą metalowego zespołu”. Oczywiście pod warunkiem, że byli grzeczni. No, dobra. Gdzie mój Slayer?!