Ostatnie albumy Quo Vadis nie wzbudziły specjalnie sensacji w metalowym światku. Delikatnie mówiąc, bo krytyka obeszła się z nimi dość brutalnie. Niezrażony (i ponoć nie czytający recenzji swoich płyt) Skaya nagrał jednak kolejny krążek, "Infernal Chaos", wzbudził kontrowersje okładką i zadowoli muzyką zapewne… tylko swoich wytrwałych fanów.
Powyższe może wydać się złośliwością, wcale jednak nią nie jest. Nie do końca rozumiem co prawda jak lider Quo Vadis potrafi od ponad 20 lat grać ciągle muzykę utrzymaną w podobnej stylistyce, zdecydowanie należy mu się jednak uznanie za konsekwencje i wytrwałość. Inna sprawa, że jego zespół pozostanie już grupą hobbystów kierującą swoją twórczość do stosunkowo wąskiego grona odbiorców. Młodzi "metale" wolą raczej Frontside, starszyzna, pamiętająca jeszcze czasy "Politics" i scoverowanego "Pretty Woman", albo muzyki nie słucha wcale, albo woli jazz lub pop. No zostają jeszcze reprezentanci starej gwardii nadal śledzący poczynania swoich idoli sprzed lat. Odnoszę jednak wrażenie, że to już wąska grupa...
Stylistycznie na "Infernal Chaos" rewolucji nie uświadczymy. Krążek jest wypełniony po brzegi "quovadisowskim" thrashem. Mamy też co najmniej trzy potencjalne koncertowe killery. Refren w "Blood & Fire" to wręcz zachęta to wspólnego wydzierania się. Swoją drogą przypomina trochę jakieś footballowe zawołania. Jak powszechnie wiadomo muzycy są fanami piłki nożnej... Podobnie w pamięć zapada przebojowe "Dreams". "Russia" to zaś bardziej komiczne oblicze grupy. Idealne na jajcarskie zakończenie imprezowego koncertu...
Ponadto zespół - nie wiem czy świadomie - poukrywał w materiale parę ciekawych smaczków. Przykładowo, główny riff w "Cross of Gold" to wyraźne oczko w kierunku fanów dokonań Kreatora, zaś w "Chaos" pojawia się partia gitar wyraźnie zainspirowana twórczością Death z okresu "Symbolic".
Skaya na dobre już chyba zrezygnował ze śpiewania po polsku, co wyszło muzyce na zdrowie. Każdy kto pamięta komiczne brzmienie jego wokalu na "Politics" wie o czym mowa. Jego wokal nadal jednak pozostaje najbardziej charakterystyczną cechą twórczości Quo Vadis. Tym razem w poszczególnych momentach albumu brzmi jak zaśpiewy natchnionego ajatollaha, krzyki jaskiniowca czy charkot mającego apetyt na surowe mięcho zwierza. Generalnie jest, jak widać, na co zarzucić uchem.
Płyty słucha się całkiem przyjemnie. Choć - jak już wspomniałem - zespół nie zdobędzie nią nowych wielbicieli, ci obecni z pewnością będą zadowoleni.
Jacek Walewski