Można przypuszczać, że gdyby to było możliwe, Jeff Scott Soto miałby dwie głowy. U pozostałych synów Apolla daje się bowiem zaobserwować mityczne wyolbrzymienia.
Tyle, że nie mówimy o religijnej wyobraźni, a o kapeli, która drugi już raz uderza mocnym albumem studyjnym, prezentując niebywałą sprawność i technikę w posługiwaniu się instrumentami trudnymi do opanowania z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika. Oto „MMXX”.
Zdarzały się rockowe supergrupy, które nie były w stanie nagrać dobrego albumu, czy zaprezentować się porządnie na scenie. Zresztą już samo pojęcie „supergrupa” wywołuje mieszane uczucia, bo często po prostu chodzi o poboczny projekt muzyków grających regularnie w swoich kapelach. Jednak w przypadku Sons Of Apollo, utworzonego przez Mike’a Portnoya, Dereka Sheriniana, Billy’ego Sheehana, Rona Bumblefoota Thala i Jeffa Scotta Soto, chodzi o coś więcej. Uznani muzycy grają ze sobą już trzy lata, a w tym roku ukazał się ich drugi album studyjny zatytułowany „MMXX”. Zaiste to metal progresywny zagrany przez herosów.
Album zawiera osiem kompozycji, które już od monumentalnego intro w utworze „Goodbye Divinity” zapowiadają, że będziemy mieli tu do czynienia z muzyką, obok której trudno przejść obojętnie. Raz. Dwa. Trzy. Feeria kapitalnie brzmiących Starclassiców, Hammondów, Vigierów i Cortów wprowadza słuchacza do metalu progresywnego naszych czasów. Oparty na charakterystycznym motywie „Goodbye Divinity” zapętla się kilkukrotnie, aby przypomnieć, jakiej klasy technicy grają w Sons Of Apollo. Każdy z nich przedstawił tu coś własnego, włączając w to przede wszystkim piękną solówkę gitarową Bumblefoota. Zamknięty w logicznej klamrze utwór jest niczym zbliżające się tornado.
W istocie kapela potrafi potężnie przyłożyć na instrumentach („Wither To Black”, „Asphyxiation”, „Fall To Ascend”, „Resurrection Day”), aby też zaproponować podniosłą balladę właściwą dla sprawdzonych standardów prog metalu („Desolate July”). Całość akcentują indywidualne wypuszczenia lub partie instrumentalistów, niekiedy tworząc efekt zderzenia dwóch ścian dźwięku, jak w kompozycji „King Of Delusion”, gdzie na wstępie klawisze Sheriniana rozbiły się o ciężkie zestawy gitarowo-perkusyjne, aby w połowie utworu znowu przejąć prym, następnie zaś poddać się potężnym gitarowym improwizacjom.
W tym czarowaniu dźwiękiem, choć często powinniśmy mówić raczej o biczowaniu, kulminacyjnym punktem jest trwający przeszło piętnaście minut „New World Today”. Począwszy od niepospiesznych, eterycznych zagrywek Bumblefoota, kompozycja stopniowo rozrasta się do progresywnego monstrum. Raz. Dwa. Trzy. Sherinian proponuje kilka dźwięków ze swojej konsoli, za nim uruchamia się na bębnach Portnoy, wkrótce dołącza z drapieżnymi riffami Bumblefoot. Kilka na pozór przypadkowych warstw instrumentalnych odnajduje się w labiryncie progresywnych znaczeń. Kapela rozpędza się, nie zapominając o akcentach w poszczególnych partiach instrumentalnych, w tym przypadku szczególnie na poziomie kosmicznej gitary Bumblefoota. Odlot!
W sumie więc tak jak na synów Apolla przystało w zawartości „MMXX” znajdziemy mnóstwo atutów, które czynią ten materiał nad wyraz udanym. Bez wątpienia jednym z nich jest mocny wokal niekojarzonego z prog metalem Jeffa Scotta Soto, który byłby w stanie ożywić niejeden muzyczny teatr. Sons Of Apollo to także niesamowici instrumentaliści, włączając w to będących w życiowej formie producentów albumu Portnoya i Sheriniana. Technicznym możliwościom instrumentalistów dorównuje soczyste brzmienie „MMXX”. Album charakteryzuje się niesamowitym uderzeniem. Nie mam więc żadnych wątpliwości, że to pozycja obowiązkowa dla wszystkich fanów metalu progresywnego.