Sylosis

Cycle of Suffering

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Sylosis
Recenzje
Grzegorz Pindor
2020-02-28
Sylosis - Cycle of Suffering Sylosis - Cycle of Suffering
Nasza ocena:
8 /10

Powrót Sylosis to jedna z lepszych informacji dla nowoczesnego metalu. Ten skandalicznie niedoceniany brytyjski zespół powinien (zwłaszcza teraz) okupywać wysokie miejsce w lineupach muzycznych festiwali.

Mam jednak nieodparte wrażenie, że Josh Middleton i spółka nadal pozostaną w orbicie zainteresowań co najwyżej (tych bardziej zaawansowanych technicznie) kolegów po fachu, bo młodzież ponownie rozkochała się w brutalnym deathcorze. To błąd, bowiem „Cycle of Suffering” to prawdziwa kopalnia riffów, których w pewnym sensie trochę brakowało na ostatnim longplayu Architects, zespole gigancie, w szeregach którego lider Sylosis ma możliwość wykazania się od blisko trzech lat.

Krążek trwa aż pięćdziesiąt minut i składa się z dwunastu tętniących życiem i nieskrywanym wkurwieniem kompozycji. Lider grupy zbyt długo trzymał w szufladzie swoje pomysły, i jestem w stanie pokusić się o stwierdzenie, że riffami z choćby takiego „Invidia” mógłby obdarować między innymi jeden z większych obecnie zespołów na rynku, w postaci Trivium. Poza tym kwartet udowadnia jedną rzecz, o której w dzisiejszych czasach naprawdę niskiego strojenia kompletnie zapomniano. W E nadal można grać ciężko, wystarczy w trakcie konstrukcji riffów myśleć o swoich partiach bardziej rytmicznie, tak aby akcentować odpowiednio agresywną grę perkusji. W tej z kolei materii siedzący za zestawem Ali Richardson ma wiele do powiedzenia i cieszą mnie zarówno thrash metalowe galopady, blasty pod bardziej black metalowe riffy o metalcore’owym kręgosłupie, jak i nieco bardziej stonowane momenty, w których chodzi o atmosferę i niemal marszowe podbicie (vide: wzbogacone partiami orkiestry „Idle Hands”).

Paradoksalnie, o ile siłą albumu agresja, technika i wygar, tak jego największa wada to ilość materiału. Blisko pięćdziesiąt minut z Sylosis to nieco za dużo jak na jedno posiedzenie. Mam jednak na uwadze, że po tak długiej przerwie od gry pod własnym szyldem, Josh chciał podzielić się ze światem jak największą porcją możliwie najlepszej jakościowo muzyki. Co do intencji zgoda, ale w drugiej połowie płyty da się odczuć lekkie zmęczenie materiału („Apex od Disdain”, trącące punkiem „Devils In Their Eyes”). W thrashu nie trudno o przesadę (tego najlepiej dowodzą albumy Machine Head), dlatego gdyby to było możliwe skróciłbym "Cycle of Suffering" mniej więcej o trzy, może nawet cztery utwory. Oznaczałoby to ograniczony kontakt z bezbłędnymi solówkami lidera, ale biorąc pod uwagę jak dużo dobrego dostaliśmy od tego gitarzysty, nie byłaby to aż tak wielka strata.

Powiązane artykuły