Dream State

Primrose Path

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Dream State
Recenzje
Grzegorz Pindor
2020-01-02
Dream State - Primrose Path Dream State - Primrose Path
Nasza ocena:
8 /10

Wydaje mi się, że dopiero co zachwalałem naszym czytelnikom brytyjską Yonaka i ich fenomenalny album, a od premiery „Don't Wait 'Till Tomorrow” minęło już niemal pół roku. 

W żadnym wypadku nie zapomniałem o zespole i wciąż zaliczam ich debiut do grona kandydatów do miana płyty roku, ale za rogiem, a w zasadzie na północny zachód od ich rodzimego Brighton, pojawił się poważny konkurent. Zespół Dream State to niemalże bliźniaczo podobna formacja, przypominająca norweskie Blood Command (elektronika), amerykańskie PVRIS (nośność refrenów) i krzyżówkę Paramore ze wspomnianą Yonaka (charyzma wokalistki, możliwości wokalne). Inaczej rzecz ujmując, gdyby pominąć te odnośniki, to w telegraficznym skrócie mógłbym napisać, że „Primrose Path” to metalowa wersja debiutu Yonaka – i zamknął temat na dobre, gdyż lepiej tej płyty słuchać, niż o niej pisać.

Nie potrafię jedynie odżałować daty premiery „Primose Path”, bo o ileż przyjemniejsze byłoby lato z tym albumem. Za to teraz, w okresie gęstej mgły za oknem, podczas długich, zimnych wieczorów, debiut walijskiej grupy przynosi powiew świeżości i zastrzyk niemal punkowej energii. Może nawet nieco bardziej chce się żyć dzięki tej muzyce? Od otwierającego album „Made Up Smile” najprawdopodobniej zatrzęsła się niejedna rozgłośnia radiowa, a gdyby cofnąć się w czasie gdzieś do połowy ubiegłej dekady, kiedy w MTV jeszcze była muzyka, dziś Dream State mieliby status równie dużego zespołu co, bez umniejszania starym wyjadaczom, Papa Roach.

Jak na debiut, to dojrzałość tego zespołu, w połączeniu z naprawdę świeżymi pomysłami (quasi synthpopowe „Chapters”, stadionowe „I Feel It Too”) jest aż onieśmielająca. Niewiele płyt w 2019 roku sprawiało mi taką przyjemność, tym bardziej, że „Primrose Path” to swoisty miecz obosieczny, bo lekki w warstwie muzycznej rzadko kiedy zbaczającej w mocne post-hardcore’owe rejony (jednak siedmiostrunowe gitary robią swoje), a za to mocny w przekazie Charlotte Gilpin i wspierającego ją subtelnym, głębokim głosem gitarzysty Rhysa Wilcox.

Gdyby nie śpiewająca i krzycząca wokalistka pewnie nie wznosiłbym takich peanów na cześć Dream State, ale rzadko kiedy w metalu czy hardcorze kobiecy głos tak dobrze pasuje do wykonywanej muzyki, stanowiąc nie tylko kontrast do riffów i upychanych gdzieniegdzie breakdownów. O tym czy mam rację przekonamy się już w marcu, kiedy to grupa pojawi się u nas wraz z I Prevail w stołecznym klubie Proxima.