Gigantyczny mechaniczny smok, „futurystyczne” zbroje, latające Lamborgini, strzelające laserami gitary i grafika rodem z wczesnych, 16-bitowych gier konsolowych. Dragonforce urządzili sobie wycieczkę do przyobleczonych pastelowymi barwami, kampowych lat '80.
Ostrzegali, że na najnowszym albumie taką podróż odbędą już w poprzedzających kompakt teledyskach. W nich na ścianach wiszą plakaty „Terminatora” i „Powrotu do przyszłości”, do telewizorów podłączona jest kasetowa SEGA, neony rozświetlają superbryki ścigające się po mieście przyszłości na podobieństwo filmu „TRON”, a wojownicy ninja rozpłatują ruchem katany pędzące w ich stronę kule pistoletu… Te obleczone kiczem lat '80 zapowiedzi dobrze zrobiły materiałowi, który znalazł się na „Extreme Power Metal”. Najkrócej mówiąc, Herman Li i Sam Totman dawali jasno do zrozumienia, że przy odbiorze nowej muzyki DragonForce dystans jest wręcz wymagany.
Był to również kompakt nagrywany w cieniu istotnych roszad personalnych. W 2018 roku zespół opuścił wieloletni klawiszowiec Vadim Pruzhanov, na „Extreme Power Metal” partie syntezatorów zagrał Coen Janssen z Epica. Już po studyjnych nagraniach odejść postanowił również basista Frédéric Leclercq. Szokujące było początkowe zaanonsowanie jako jego następcy internetowego zgrywusa i przy okazji wirtuoza gitary Steve’ego T. Tym bardziej, że prowadzący kanał youtube Steve Terreberry wcześniej wielokrotnie ostro się z DragonForce naigrywał. Do tego stopnia, że Herman Li stwierdził, że Steve T może zagrać w zespole, ale na… trójkącie. Na odpowiedź komedianta nie trzeba było długo czekać, bo ku zaskoczeniu wszystkich odtworzył on na tym instrumencie megahit „Through The Fire And Flames”… wraz z solówkami! (TUTAJ) Prawdopodobnie właśnie dzięki temu dostał angaż jako basista. Chwilę przed trasą koncertową Steve T zrezygnował tłumacząc się presją i stresem, których nie był w stanie wytrzymać psychicznie. Ostatecznie w trasę pojechał Damien Rainaud.
Przystępując do odsłuchu warto pamiętać o aluzjach do lat '80, bo o ile DragonForce praktycznie od samego początku utożsamiani są z power metalowym kiczem i przesadnie rozbuchaną formą, to na „Extreme Powe Metal” ma to swoje uzasadnienie. Kolejna sprawa, że standardowe dla DragonForce kompozycje zostały przystrojone masą brzmieniowych odniesień właśnie do epoki syntezatorów i kaset VHS, są to rzeczy, które dla pełnego zrozumienia konwencji trzeba po prostu znać. Młodsi słuchacze, niepamiętający przerysowanej estetyki lat '80, mogą mieć spory problem z pełnym zrozumieniem konceptu Li i Totmana.
Nie ma się jednak co oszukiwać, że te smaczki to tylko dodatki w pewien sposób uatrakcyjniające nowe kompozycje DragonForce. Istota stylu kapeli została taka sama. To rozpędzony power metal, odpowiednio przejaskrawiony, podany na kiczowato, z przesadnie napompowaną formą, ultraszybkimi solówkami i wpadającymi w ucho refrenami. Oczywiście pojawiają się gitarowe pojedynki Li i Totmana na podobieństwo tych z „Through The Fire And Flames”, choćby w otwierającym płytę „Highway to Oblivion” czy „Troopers Of The Stars”. W „The Last Dragonborn” zespół śle ukłony w kierunku klimatów japońskich, a w „Cosmic Power Of The Infinite Shred Machine” pojawiają się klawisze żywcem wyjęte z konsolowych gier platformowych. „Heart Demolition” spokojnie mógłby się znaleźć na soundtracku do jakiegoś przedstawiciela kina kopanego. Całość wieńczy power metalowa wersja… „My Heart Will Go On”, klasyka Celine Dion z „Titanica”.
DragonForce to zespół, który wzbudza spore kontrowersje. Albo się lubi, albo nie. Patrząc nieco z boku trudno nie dostrzec skrajnie kiczowatej otoczki twórczości Li i Totmana. Słuchając z przymrużeniem oka, jako muzycznego guity pleasure, odsłuch „Extreme Power Metal” może być jednak zupełnie przyjemnym doznaniem. Jak oglądanie VHSowych klasyków kina klasy B.