Bloodisle

The End of Beginning

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Bloodisle
Recenzje
Grzegorz Pindor
2019-12-10
Bloodisle - The End of Beginning Bloodisle - The End of Beginning
Nasza ocena:
8 /10

Świnoujście niespecjalnie zapisało się na kartach polskiego metalu, a Bloodisle mają zamiar to zmienić.

Nie spodziewałem się w tym roku aż tylu naprawdę dobrych metalcore’owych płyt z naszego podwórka (m.in. Moron, Sewer Dwellers, Pale Path, Protect this City), a biorąc pod uwagę, że to oficjalny debiut ekipy, tym bardziej rad jestem, że trafiłem na ten skromny i niezwykle obiecujący kwartet.

Panowie grają metalcore, który jeszcze nie dotarł do dźwiękowej ewolucji po 2010 roku. Nie ma tu krzty djentu, są za to riffy żywcem zerżnięte z Sylosis czy bardzo niedocenianego Feed Her To The Sharks, w mocniejszych momentach, tych bardziej podręcznikowych (a nie opartych na samej niemal szwedzkiej melodyce) słychać wpływy Caliban, a pod względem riffów, wbrew opisom na oficjalnych kanałach, nie słychać tutaj inspiracji sceną progresywną, a prędzej Miss May I. Powiem wprost, dzieją się tutaj rzeczy dobre, choć może trochę nostalgiczne i niezbyt odkrywcze, zwłaszcza dla tych, którzy wkraczali w świat tej wciąż nie wiedzieć czemu hejtowanej muzyki, gdzieś w drugiej połowie ubiegłej dekady.

Najważniejsze o czym chcę napisać to absolutny brak poczucia tej naszej wstydliwej polskości (brzmienie/angielski). „The End of Beginning”, dzięki wsparciu Aurora Studio, brzmi jak należy, natomiast kompozycyjnie, gdyby grali tak u nas dziesięć lat temu, pewnie cała scena (wtedy prężniejsza i na pewno liczniejsza zwłaszcza na koncertach) biłaby przed nimi pokłony. Dziś młodzi ludzie zachwycają się techniką i brutalnymi wyziewami a’la Signs of The Swarm, albo z przeciwnego bieguna flow Ghostemane i zupełnie innym rodzajem agresji zaszytej w świecie elektroniki. W przypadku Bloodisle wściekłość i agresja służy tylko wzmocnieniu melodyjnego, nie rzadko w swej nośności punkowego metalu. Utwory z EP szybko zapadają w pamięć, co w tej muzyce mimo wszystko nie jest łatwym zadaniem.

Ciężko stwierdzić, na ile to czysto kolektywny materiał, i czy aby na pewno w zespole nie ma kogoś kto trzyma całość w kompozytorskich ryzach, ale nawet jeśli tak jest – to wypada podziękować za bardzo miłą wycieczkę w nie tak odległą przeszłość. Punktem spajającym intensywne riffowanie jest tutaj bardzo sprawny perkusista Michał Naklicki. O tym jak ważne to ogniwo niech świadczy bodaj najlepsza na EP, zagrana jednak znacznie nowocześniej od reszty „Desiderata”, gdzie największe wrażenie poza cleanami Łukasza Kozakiewicza robią partie bębnów. Nie trzeba kombinować i silić się na wirtuozerię, aby do najbardziej złożonego utworu pod kątem gitar położyć świetnie korespondujące ścieżki (posłuchajcie na YouTube jak wyglądało to na pierwszym demo, to zauważycie nie tylko progres co rozwój wrażliwości muzycznej).

Skoro już o tym mowa, cieszy mnie niemal całkowita rezygnacja z breakdownów, a jeśli już, to pojawiają się o nie po to aby utrzymać utwór w gatunkowych ryzach, co rzeczywiście mają sens i odpowiednio dociążają utwór (podobnie jak blasty stanowią ozdobnik, ale za to jak wzmacniający przekaz). Tutaj brawa bo jeżeli decydujemy się na ekspozycję pracy gitar zamiast postawić na mocne uderzenie, trzeba mieć nie tylko jaja, co umiejętności i pomysł na siebie. I tego chłopakom nie odmówię. Obyśmy jeszcze o tej załodze usłyszeli. Następnym razem mam nadzieję napisać, że grają swoje i po swojemu, zamiast być tylko bardzo przyzwoitą grupą rekonstrukcyjną.