Nieczęsto zdarza się, abyśmy na łamach portalu Magazynu Gitarzysta recenzowali singiel, czyli de facto jeden utwór. Przynajmniej mi jak dotąd się to jeszcze nigdy nie zdarzyło;) Ale w momencie, kiedy nowy singiel (co prawda jak na razie tylko w wersji cyfrowej "via Internet", ale to już w dzisiejszych czasach norma) wypuszczany jest przez zespół, który swą grą sprawił, że w ogóle odważyłem się swego czasu sięgnąć po gitarę chyba można nagiąć zasady, prawda? Nawet, jeżeli przez ostatnią dekadę zespół ten zawodził mnie (i chyba nie tylko mnie) częściej niż bolidy BMW SAUBER w sezonie 2008/09 Formuły 1…
"Fear Of The Dark" Iron Maiden (1992 rok) to płyta, która w pewnym sensie zmieniła moje życie. To pierwsza fascynacja "ciemną stroną" Rocka (:P), pierwsze długie loki na mej głowie, pierwsza gitara… Ech, aż się łza w oku kręci. Niestety, to także ostatnie - w moim odczuciu - wielkie dzieło TEGO niezwykle zasłużonego dla historii ciężkiego rocka zespołu. Niby "X-Factor" i "Virtual XI" nie były złe, ale to przecież raczej "skok w bok", niż typowe wydawnictwa "Dziewicy", "Brave New World" też w zasadzie nie zawiódł (chociaż to już zdecydowanie lżejsze, mniej emocjonalne granie), ale to, co metalowi dziadkowie zaczęli wyprawiać począwszy od wydania kompletnie nieudanego "Dance Of Death" w 2003 roku woła o pomstę do nieba. O przewidywalnym aż do bólu (zagranym chyba jedynie z obowiązku zapisanego w kontrakcie z wytwórnią) "A Matter Of Life And Death" już nie wspomnę. Przyznaję - ostatnimi czasy odpuściłem sobie zupełnie moich dawnych bohaterów. Chociaż koncert w Warszawie w 2008 roku rozbudził pewien płomyk nadziei… Panowie brzmieli bardziej selektywnie i świeżo niż na (podobno) dopieszczanych produkcjach studyjnych - znaczy wciąż mają iskrę, tylko potrzeba jakiegoś bodźca, aby wyszło lepiej. Rok 2010 miał być czasem wielkiego powrotu "Dziewicy" (chociaż jak tak się dobrze przyjrzeć, to co to za "dziewice" - na "stare panny" muzycy raczej nie wyglądają), nadarza się zatem okazja aby sprawdzić, czy tym razem udało im się wreszcie zmobilizować? Uruchamiamy zatem Windows Media Player i sprawdzamy, co niesie ze sobą nowy kawałek Ironów - "El Dorado"…
(0:00) Obiecujący wstęp - "wytremolowany" motyw na gitarze, coś jakby krzyżówka wstępów z "Out Of The Silent Planet" i "Wasted Years", do tego przyjemny łomot w wykonaniu dziadzia Nicko. Jest nie najgorzej. (0:28) Oho, zaczyna się, a jakże, czas na… koniki! Tak, stary maidenowski patent lekiem na wszystko. No cóż - wolę ten "koński tętent", niż prostackie pitu-pitu w stylu namiętnie kostkowanych składników powerchordów (pryma, kwinta i oktawa) w większości nowych ironowskich kawałków zarejestrowanych podczas ostatniej dekady. Poza tym, zza basowego pochodu Harrisa ładnie przebija mocny, całkiem mięsny, hard-rockowy riff. Jest naprawdę nieźle. (01:02) Czas na Bruce’a. Wygląda na to, że jest w formie. Jeśli nie spróbuje wspinać się "na górki" - damy radę. (01:26) Ciekawy, niepokojący podkład gitarowy, Bruce dalej cieszy głosem, nawet trochę dodaje do pieca. Nie będzie źle. (02:53) Refren. Bruce jednak "wchodzi na górkę". Ciśnienie trochę opada - ten Pan niestety nie ma już 25 lat - ale ogólnie wciąż jest pozytywnie. (03:17) Partie instrumentalne. Gitary trochę jakby w stylu mocnych partii z "Tyrrany Of Souls" (tytułowy kawałek z ostatniego, niezłego solowego albumu Bruce’a). I bardzo przyjemne solo. W tym aspekcie gitarowi Maiden nigdy nie zawodzą - jest nawet jakby trochę nowocześniej, bardziej technicznie (w pierwszej solówce jest fragment szybkiego kostkowania na przytłumionych strunach - trochę w stylu partii Alexa Skolnicka na ostatniej płycie Testament). Po solówkach cały dotychczasowy schemat utworu powtarza się. Na sam koniec - outro, czyli lustrzane odbicie intra.
To tylko jeden utwór. Malutki wycinek tego, co już wkrótce będzie dane nam usłyszeć - premiera "The Final Frontier" już tuż, tuż, jeszcze tylko dwa miesiące. Ale chyba jest na co czekać -"El Dorado" nie jest tak beznadziejnie wesołe jak "Wildest Dreams" (zajawka "Dance Of Death"), ani zbyt pompatyczne jak "Reincarnation Of Benjamin Bregg" (utwór promujący ostatnie studyjne "dzieło" Maiden), a gitary nie trzeszczą jak stara szafa (jak miało to miejsce w każdym kawałku z "A Matter Of.."). Daję więc mały kredyt zaufania - siódemka, z dużym plusem za brzmienie i fajne solo. Zresztą redaktor prowadzący (jak go znam) i tak zaokrągli do 8, ale to już do niego proszę z pretensjami (a masz, jak na złość! - przyp. red.).
Jeśli również chcecie poczuć przedsmak "The Final Frontier" - recenzowany singiel jest ogólnodostępny na oficjalnej stronie "Dziewicy". Zapraszam pod adres http://ironmaiden.com/download/index.html - wystarczy wypełnić prosty formularz (imię, nazwisko i adres e-mail) i cieszyć się nowym utworem Iron Maiden.
Michał Czarnocki