Ten tekst można napisać z dwóch perspektyw: fana muzyki i samego zespołu oraz osoby, która krytycznie podchodzi do Tima Lambesisa i w sumie nieoczekiwanego przebaczenia ze strony kolegów z zespołu.
Ta druga jest nawet bardziej zrozumiała, tym bardziej, że Nick Hipa (główny kompozytor w szeregach) sam przyznał, że swojemu wieloletniemu koledze i przyjacielowi nigdy nie wybaczy. Nieżyczliwi szybko zwęszyli finansowy szwindel, ale czy akurat ten zespół jest maszynką do robienia pieniędzy? Nie sądzę. Za to od ponad piętnastu lat (z wiadomą przerwą) niepodzielnie rządzi w świecie metalcore'a.
Osobiście przyznam, że nie puściłem w niepamięć zawirowania związanego z "pogubieniem się" muskularnego frontmana zespołu, a wieść o zleceniu przez niego zabójstwa swojej byłej żony nadal elektryzuje i dzieli fanów metalowej muzyki. W tej branży muzycznej działy się rzeczy gorsze, a już na pewno na większą skalę. Nie mnie jednak stygmatyzować Lambesisa, ani go rozliczać. Odbył karę, przekonał kolegów aby dali mu szansę - udało się. Przełożyło się to co prawda na dość płytkie i bezczelnie oczywiste teksty o odkupieniu win i ciężarze, jaki niesie na barkach sam zainteresowany, ale co by nie mówić, muzycznie "Shaped By Fire" to materiał za jaki ten zespół kochaliśmy, kochamy i będziemy kochać dopóki tylko będzie aktywny. Tęsknię za Wovenwar, ale to As I Lay Dying jest grupą, do której nie tylko wracam z nastoletnią nostalgią, co obecnie przywróciła mi wiarę w "tradycyjny" metalcore. W Europie zespół cieszy się obecnie znacznie większym zainteresowaniem niż w Stanach (Stary Kontynent jest najwyraźniej bardziej liberalny), i wcale mi to nie przeszkadza. Im częściej ich tutaj będziemy oglądać (kto był na koncercie w Proximie?) tym lepiej.
Album składa się z jedenastu premierowych kompozycji i jednego, według mnie dość zbędnego intro. Jedyny znany wcześniej utwór, a o którym mogę śmiało powiedzieć, że był metalowym hitem lata 2018 roku, jest "My Own Grave" z perfekcyjnym, wwiercającym się w pamięć refrenem Josha Gilberta. Jeśli miałbym wskazać za czym tęskniłem najbardziej (a czego w Wovenwar było zdecydowanie za mało), to za głosem tego niezwykle utalentowanego basisty. Druga sprawa, to fakt, iż znaczna część tego materiału nie ma ani jednej zbędnej wściekłej nuty, a z im większym impetem panowie odpalają swoje metalcore'owe, a momentami thrashowe bomby ("Gatekeeper" z iście slayerowskim solo), tym bardziej uświadamiam sobie jak ważnym, wpływowym i unikalnym zespołem jest As I Lay Dying, choć z racji na morderczy ambaras chciano o nim zapomnieć. Oczywiście, malkontenci powiedzą, że najlepsze co Amerykanie mieli do zaoferowania pokazali na mocno połamanym (względnie nawet post-hardcore'owym) debiucie; ewentualnie na już całkiem ułożonym i odpowiadającym ówczesnym trendom drugim albumie ("Frail Words Collapse"). Potem były tylko naprzemienne słodkie refreny i sprawdzone w gatunku schematy. Pytanie brzmi, kto je wymyślał, jak nie oni?
Siódmy album w dorobku As I Lay Dying dostarcza sporo wyjątkowo nośnych refrenów ("Only After We've Fallen" - tutaj brawa dla Jordana Mancino za pracę stóp, singlowe "Blinded", z najbardziej infantylnymi lirykami z całej płyty), najbrutalniejszych wyziewów z możliwie jak najmniejszą ilością breakdownów na korzyść naprawdę dobrych riffów duetu Sgrosso-Hipa (główny motyw "Shaped by Fire", "Torn Between") oraz czegoś, czego po tej grupie bym się nie spodziewał - dość pokaźnej dawki dotąd niewyczuwalnego klimatu. O ile As i Lay Dying nigdy nie opowiadali się za mroczną, czy przeciwnie, wesołą stroną tej muzyki, tak tym razem materiał jest wystarczająco "mocny" i powiem wprost; w tej odsłonie, pełnej furii, rozgoryczenia i chęci walki, podopieczni Nuclear Blast są cholernie przekonujący, a niskie growle i screamy Lambesisa tylko potęgują to wrażenie. Oby wytrwali w takim postanowieniu bo w to, że są mocno wierzącymi chrześcijanami raczej nikt już nie uwierzy.