Fit For An Autopsy

The Sea of Tragic Beasts

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Fit For An Autopsy
Recenzje
Grzegorz Pindor
2019-11-07
Fit For An Autopsy - The Sea of Tragic Beasts Fit For An Autopsy - The Sea of Tragic Beasts
Nasza ocena:
9 /10

Piąty album Fit For An Autopsy powinien wyznaczyć trendy w obecnym metalcorze.

Tak złożonego, lawirującego na granicy technicznego i brutalnego death metalu z zachowaniem atmosfery i melodii charakterystycznej dla szwedzkiej sceny ciężko szukać po naszej stronie oceanu, a co dopiero w Jersey City. Panowie doszli w końcu do mistrzostwa stając się jedną z najbardziej prominentnych ekip w całym nowoczesnym metalu (uważam, że są wręcz mocno niedoceniani). Zespół, jako jeden z nielicznych, w swoim przekazie zwracają uwagę na globalne problemy związane z mass mediami, przeludnieniem, postępującą degrengoladą więzi społecznych i niszczeniem środowiska naturalnego. Wers „Man is the cancer. We call for death and it answers “ z singlowego “Shepherd” doskonale obrazuje w jakim położeniu znaleźliśmy się jako rasa ludzka, i niestety niewiele się tutaj zmieni, o czym przecież nie muszą nas przekonywać metalowe zespoły.

Album prezentuje nie tylko pełen przegląd obecnych trendów w metalu, co całkiem zgrabną mozaikę stylów, podaną w na tyle przystępny sposób, aby przekonać do siebie nawet mniej otwartych słuchaczy. Grupa nie ukrywa inspiracji między innymi francuską Gojira, późnym Death, a nawet weteranami i dziś wyszydzanymi przez branżę In Flames. Zresztą, uważam że najlepiej wypadają w momentach, w których „do głosu” dochodzą fascynacje mniej złożonym graniem, na korzyść wspomnianej wcześniej atmosfery (bridge a następnie breakdown w „Your Pain Is Mine”). Tej z kolei nie byłoby gdyby nie dwie osoby stojące na straży jakości brzmienia i pomysłów w liczącej sześć osób załodze.

Pierwszą jest niezwykle ceniony w branży gitarzysta i producent Will Putney (sound For Today, Counterparts, The Amity Affliction i The Acacia Strain to jego zasługa). Jak mniemam, musiał on w trakcie pisania materiału na ten album zasłuchiwać się w „The Way of All Flesh” wspomnianej wcześniej Gojira, ponieważ zarówno pod względem flow utworów, połamanej rytmiki (blasty w „Unloved”) i wygaru (ciężar utrzymanego w średnim tempie „Warfare”), krążek ma wiele punktów wspólnych nie będących jednak jawną kopią, co jest sztuką samą w sobie i za co poniekąd wystawiam tak wysoką notę.

Drugą osobą stanowiącą o sile tego albumu, a śmiem twierdzić, że o wyjątkowość zespołu w ogóle, jest nie kto inny jak Joe Badolato – dziś zarówno pięknie czysto śpiewający wokalista, jak i potężny krzykacz doskonale czujący się w średnich rejestrach („Napalm Dreams”). Najprawdopodobniej gdyby nie jego wkład w to wydawnictwo nie wracałbym do niego tak często. Rzadko kiedy zdarza się, aby to właśnie frontman tak bardzo przyciągał do zespołu, tym bardziej, że mówimy tutaj o ekstremalnym metalu i mimo wszystko o głosie jakich względnie w tym nurcie wiele. W partiach Joe jest jednak pewien magnetyzm i wydaje mi się, że gdyby nie powaga tematów poruszanych w tekstach, przyjąłbym ten materiał z dużo mniejszym entuzjazmem. Teraz czas na Was drodzy czytelnicy.