Shadow of Intent

Melancholy

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Shadow of Intent
Recenzje
Grzegorz Pindor
2019-10-11
Shadow of Intent - Melancholy Shadow of Intent - Melancholy
Nasza ocena:
10 /10

Tylko w okresie wakacyjnym wyszło kilka na tyle dużych premier, aby ciężko było wyłonić kandydata do miana albumu roku.

Przeważnie daleki jestem od tworzenia zestawień, tym bardziej, że co miesiąc odmienia mi się wizja potencjalnego lidera, ale nie ukrywam, że “Melancholy”, trzeci album Amerykanów z Shadow of Intent już po pierwszym singlu zasługiwał na to miano.

Nastąpił bardzo dobry czas dla wszelkich odmian nowoczesnego death metalu, a progresywne eksperymenty ocierające się o djent wskrzesiły kilka starych trupów dając nadzieję na kolejne wspaniałe płyty. Obok chodzących zombie, na rynku jest dość miejsca na nowe twarze, szczególnie takich jak Shadow of Intent. Dość powiedzieć, że prog – i tu nieważne, co do niego dalej dodamy - to obecnie obok black metalu najbardziej satysfakcjonujący i rozwojowy podgatunek metalowego grania, a dzięki bohaterom tego tekstu, wnoszący pożądany powiew świeżości.

Wydany dwa lata temu krążek „Reclaimer” przeszedł w mediach bez większego echa, a był bodajże najlepszym deathcore’owym albumem nie tylko tamtego roku. Grupa rozkochała się w symfonicznych smaczkach, hołdując klimatowi kultowej strzelanki sci-fi Halo, dzięki czemu brutalna młócka wychodząca spod palców i potężnego gardła kwartetu zyskuje na filmowym charakterze. I tu dochodzimy do istoty Shadow of Intent jako zespołu. Panowie doskonale łączą filmowy sposób narracji z klimatem dynamicznej gry komputerowej, prezentując przy tym oszałamiające wręcz umiejętności techniczne; te kolei te przekładają się na brak choćby jednej fałszywej nuty na „Melancholy”. Wprawi to w zachwyt nie tylko fanów grup takich jak Rivers of Nihil czy Inferi, ale również wielbicieli melodii i rozmachu w myśl dokonań australijskiego Ne Obliviscaris.

Największą zaletą trójki Shadow of Intent jest wielowymiarowość. Niezależnie, czy panowie sieją gęstym blastem (rozwój młodziana Anthony'ego Barone od gwiazdy YouTube po karierę w zespole jest niesamowity), czy dłubią w średnich tempach. Pod względem gatunkowej mieszanki i popisów wszystkich muzyków na albumie dzieje się tyle, że można by obdarować pomysłami całe zastępy innych zespołów. Dziw bierze, że nikt jeszcze nie zgłosił się do nich z umową na duże pieniądze. Na miejscu Nuclear Blast (albo chociaż Arising Empire) szykowałbym dla nich lukratywny kontrakt, ponieważ jak mało który zespół w ekstremie robią coś absolutnie nowego, intensywnego i na tyle spójnego aby być spokojnym o dalszą karierę.

Jeśli za mikrofonem nadal będzie stał deathcore’owy odpowiednik Stu Blocka, chłopaki mogą grać dowolny gatunek, od heavy po black metal. Zresztą, fragmenty tychże słyszalne są na „Melancholy” nie tylko dzięki liniom wokalnym, a bardzo śmiałe zerkanie w stronę symfonicznych odmian metalu nie musi wiązać się z tanim patosem („Under A Sullen Moon”, „Chtonic Odyssey”). Panowie całkiem zgrabnie wplatają sample orkiestry, a choćby w utworze tytułowym znajdziemy w tle mądrze zaaranżowane partie chóru – najlepiej zresztą słyszalne jako background do solówek. Tego trzeba po prostu posłuchać.