Za EA stoją wielce tajemniczy muzycy. Ukrywają swą tożsamość, a wytwórnia twierdzi nawet, że nie zna ich narodowości. Być może porozumiewa się więc z zespołem za pomocą medium, a ewentualne przelewy wysyła na sekretne konto na Kajmanach. Wszystkowiedząca internetowa metal-encyklopedia podaje z kolei, że EA pochodzi z Rosji, co, zważywszy na miejsce siedziby Solitude Productions, może mieć sens.
Głowy w każdym razie nie dam, bo jeszcze może mi się przydać. Zresztą, tyle tu tajemnic, że nie można wykluczyć, iż kapela powstała z inspiracji tajnych służb, a prawdziwy cel jej działania znany jest tylko wąskiej grupie wtajemniczonych. Aż się prosi o komisję śledczą. Tak czy owak, z bookletu zarówno tej, jak i poprzedniej płyty wiadomo (choć może to tylko zasłona dymna skrywająca prawdziwe zamiary zespołu), że EA opiera się na sakralnych tekstach starożytnych cywilizacji, które powstały w martwych językach i odtworzone zostały w wyniku badań archeologicznych. Pachnie to wszystko jakąś masonerią, a przynajmniej tajnym stowarzyszeniem znudzonych studentów archeologii.
"Au Ellai" to ostatnia część muzycznej trylogii, może więc wyczerpują się już zapasy starożytnych źródeł. Albo stłukła się reszta glinianych tabliczek z tekstem klinowym. Ponad pięćdziesiąt minut muzyki zgrupowano w trzy utwory. Świadczy to o wyraźnym kompozycyjnym rozpasaniu, bowiem poprzedni krążek zawierał ledwie dwa. To właściwie jedyna wyraźniejsza różnica między obydwoma albumami, bo ich muzyczna zawartość nie różni się zanadto, chociaż "Au Ellai" sprawia wrażenie jeszcze bardziej onirycznego. EA w dalszym ciągu para się melancholijnym doom metalem.
Długość kawałków może mylnie sugerować funeralową nutę, ale to zdecydowanie błędny trop. Tu na pierwszym planie umieszczono wszechobecne klawiszowe tło, a do tego dźwięki fortepianu i chóry, zapewne także wygenerowane z parapetu. Rockowe instrumentarium przesunięto na dalszy plan. Także growling pojawia się raczej sporadycznie. Sporo tu światła i przestrzeni, sporo patosu, za to zero mroku i prawdziwego ciężaru. Zespół stawia na klimat i w swojej kategorii robi to nieźle. Mam jednak poważne wątpliwości, czy poza koneserami tego rodzaju grania znajdą się chętni na przygodę z EA. Poza tym, krążek ten może działać niczym dobry środek nasenny, bo dzieje się w nim mniej więcej tyle, ile w odcinku teletubisiów. Nie zasypiam, ale szczególnej ekscytacji też nie czuję. Czuję za to, że to, co zespół miał do powiedzenia, można było zamknąć w znacznie krótszej formie.
Szymon Kubicki