Hangman’s Chair

Banlieue Triste

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Hangman’s Chair
Recenzje
Sebastian Urbańczyk
2018-12-12
Hangman’s Chair - Banlieue Triste Hangman’s Chair - Banlieue Triste
Nasza ocena:
9 /10

Hangman’s Chair to jeden z tych zespołów, które zbyt długo terminowały w podziemiu nim zyskały należytą atencję. Ta przyszła ze strony szefów Spinefarm Records, dzięki czemu paryżanie wreszcie mogą liczyć na promocję poza granicami kraju.

Muzykę Francuzów zwykło się określać jako wypadkową twórczości Crowbar i Alice In Chains. Nie bez przyczyny. Na ich płytach dominują proste, mocarne riffy tak charakterystyczne dla ekipy z Nowego Orleanu oraz swoista przebojowość cechująca nagrania reprezentantów Seattle. Trzeba jednak oddać im sprawiedliwość, gdyż bez wątpienia z biegiem lat wypracowali własny, rozpoznawalny od pierwszych dźwięków styl. To, co zaczęło się na „Leaving Paris” i „Hope/Dope/Rope”, a rozwijane było na „This Is Not Suppose To Be Positive”, znalazło potwierdzenie na „Banlieue Triste”. Tego bandu nie da się już pomylić z żadnym innym.

Hangman’s Chair określają swoją muzykę jako zły sen o Francji. Tytuł „Banlieue Triste”, czyli „Smutne Przedmieścia”, wskazuje na rzeczywistość, w jakiej przyszło im żyć. Na swoich albumach pokazują Paryż, jakiego nie zobaczymy na kolorowych blogach dla weekendowych turystów. Narkotyki, prostytucja, przemoc. Zło namacalne i jednocześnie w swej istocie banalne. Ciemna strona miasta, z którą zetknie się każdy, kto mieszka w aglomeracji. Chyba, że nie wychodzi z domu po zmroku. Złoty strzał, śmierć w ulicznej awanturze, zdrady. Choroby miasta. Dla ludzi, którzy doświadczyli tych rzeczy, muza Francuzów może być swoistym katharsis. Jest czarno-biała, jak zdjęcia w „Nienawiści” Kassovitza. Jak miasto nocą, nad którym rozpłakało się niebo. Płynie swobodnie niczym woda do rynsztoka, zbierając po drodze śmieci. Jest jak zastrzyk z mieszanki smutku, niespełnienia, rezygnacji i depresji.

Na „Banlieue Triste” Francuzi dopracowali swój narkotyczny styl niemalże do perfekcji. Na wcześniejszych wydawnictwach ich granie oparte było na konkretnym riffie, teraz jest bardziej rozmyte, w dźwiękach jest jeszcze więcej rezygnacji. Niezmiennie cechuje ich lekka ręka do tworzenia chwytliwych tematów. Tu znowu na myśl przychodzą bardziej melancholijne numery Alice In Chains, a porównanie zyskuje na sile, kiedy dodamy do tego charakterystyczny śpiew Cedrica Toufouti.

Paryżanie jeszcze bardziej, niż poprzednio, skupili się na budowaniu klimatu. Jest nieco więcej przestrzeni w numerach, przez co ta pełna negatywnych emocji płyta jeszcze mocniej chwyta za gardło. Kawałki rozwijają się niespiesznie, są stosunkowo długie i pod względem czysto muzycznym bardzo proste. To aranżacje sprawiają, że nie ma mowy o nudzie, a muzyka zwyczajnie wsysa, uzależnia od pierwszego kontaktu. Słyszę początek „Naive” i już jestem kupiony, bo wiem, że jeśli chodzi o ten gatunek, naprawdę trudno znaleźć coś lepszego. To wrażenie nie mija, kiedy wybrzmiewa zamykający całość, jedenastominutowy kolos „Full Ashtray”.

Świetne, zapadające w pamięć riffy, niebanalne linie wokalne i klimat, jaki bez trudu tworzą Francuzi – sprawiają, że jest to płyta do wielokrotnego odsłuchu. Słuchacz dostaje bardzo osobisty dziennik, a zarazem dokument o Francji, jakiej być może jako turyści nie poznamy. Komuś osadzonemu w miejskich klimatach łatwo jest identyfikować się z obrazem malowanym przez Hangman’s Chair. W tym, co opisują można zobaczyć opowieść o dowolnej stolicy na Starym Kontynencie. Z kolei muzyka, którą serwują jest silnie uzależniająca. Dobrze, że ten nałóg nie niszczy życia.