Rise of The Northstar

The Legacy of Shi

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Rise of The Northstar
Recenzje
Grzegorz Pindor
2018-09-21
Rise of The Northstar - The Legacy of Shi Rise of The Northstar - The Legacy of Shi
Nasza ocena:
7 /10

Francuski hardcore’owy fenomen, Rise of The Northstar przypomina o sobie nowym, zaskakująco świeżym wydawnictwem.

Panowie delikatnie odeszli od crossoverowej młócki, opartej na thrash metalowym fundamencie na rzecz nu-metalowych wtrętów i większego groove, i choć nie sądziłem, że to napiszę, w to mi graj. Trendy – jakiekolwiek by nie były – odciskają swoje piętno nawet na najbardziej nietuzinkowych zespołach, a do takiego grona zaliczam francuskich Saiyan, ale to, co kompletnie zepsuło na przykład Suicide Silence, ma pełne uzasadnienie w twórczości grupy z Paryża.

W kontekście „The Legacy of Shi” można zatem śmiało szafować takimi nazwami jak Deftones i Korn, a ta nu-metalowa, niezbyt skomplikowana masa podparta jest solidnym beatdownowym fundamentem. Wystarczy posłuchać chyba najbardziej typowego dla takiego połączenia „Kozo”, aby zrozumieć o co chodzi. Poza tym, barwa frontmana Rise of The Northstar idealnie nadaje się do rapowanych fragmentów, a wbrew pozorom jest ich tutaj całkiem sporo, przez co dotychczasowi fani zespołu mogą poczuć się rozczarowani. Zupełnie niepotrzebnie bo wszystkie wokalne popisy Victora to swoiste crème de la crème całej tej groove metalowej zabawy. Chłop jak wół ciągnie zespół w stronę mniej intensywnego grania, za to nastawionego na bujanie.

Wtórują mu wciąż stosunkowo nowi gitarzyści, którzy doskonale pojęli sztukę pisania breakdownów (singlowe „Here Comes The Boom”) i gry z klasycznie metalowym feelingiem ("This is Crossover", melodyjne „Step by Step”). Tym sposobem wszystko się zgadza. Od brzmienia, niekoniecznie walącej obuchem po łbie cyfry, przez balans pomiędzy tym co nowe, a co dla zespołu stare (okazyjne przyśpieszenia i solówki). Do tego hip-hopowy feeling oraz - co widzę raczej oczyma wyobraźni - nieszczęsna, dziwna i zapatrzona w Japonię stylówka. Kiedy słyszymy gangshouts przypominają mi się klipy, i tu mam problem czy wolę ten band słuchać czy oglądać. Podobnie mam z kolegami z Siberian Meat Grinder, którzy jednak są znacznie bliżsi mojemu kucowemu sercu, a luz – jeśli w ogóle o takim można mówić u rosyjskich przyjaciół – tyczy się odejścia od thrash metalowych kanonad na rzecz heavy metalowych melodii i refrenów. Tego zaś u Rise of the Northstar nie ma, jest za to cała paleta łatwo wpadających w ucho fraz tuż przed breakdownami i nieodparte wrażenie, że choć już to wszystko słyszeliśmy, to chce się do tej muzyki wracać.

Zaznaczam jednak, że najnowsza propozycja Francuzów nie jest płytą, od której należy zacząć przygodę z zespołem, mało tego, nie jest bynajmniej albumem reprezentatywnym dla nowoczesnego metalu w ogóle, a raczej interesującym, momentami cholernie przebojowym zlepkiem tego co znane, lubiane i przemielone zarówno przez hardcore’owców (od Hatebreed po Bury Your Dead) co niegdyś wizjonerów, którzy szybko zjedli własny ogon (Korn).