Nothing In Nature Respects Weakness
Gatunek: Metal
Odnoszę wrażenie, że najnowsza płyta Wisdom In Chains wychodzi po wielu, wielu latach milczenia, a okazuje się, że „The God Rhythm” ukazała się raptem trzy wiosny temu.
To zaś świadczy o jednym. Zespół, choć ceniony w środowisku i całkiem popularny na Starym Kontynencie, nie za bardzo "umie w marketing", a przejście do małej Fast Break! Records nie było dobrym posunięciem. Swoją drogą, zaskakuje mnie jak tak świetny, niemal czołowy gracz amerykańskiego hardcore’a może wciąż tkwić w - powiedzmy to sobie szczerze - swoistym undergroundzie. Lata temu powinno ich zgarnąć Century Media, ale rozumiem przywiązanie do zasad i estetyki DIY. Niestety przekłada się to na brak zainteresowania ze strony młodszych słuchaczy, którzy nowych idoli upatrują w grupach pokroju Vein, Regulate czy Jesus Piece. Nie tylko grających znacznie mocniej, co śmielej atakujących wszechobecne social media. Nie o taki hardcore walczyliśmy? Co z tego?
Wróćmy jednak do piątej studyjnej płyty kwintetu ze Stroudsburga w stanie Pensylwania. Panowie jeszcze śmielej zerkają w stronę punka, komponując przy okazji kolejne niemal halowe hymny („Better Than I Was”, „Turn My Back”) dostarczając swoim fanom mnóstwo okazji do sing-a-longów. Gościnne udziały m.in. kolegów z zaprzyjaźnionego Madball potwierdzają estymę, jaką cieszy się amerykańska formacja, a poza tym, pożądaną przez wszystkich zdolność do pisania utworów niemal pod konkretnego gościa, bez ujmy dla swojego rozpoznawalnego stylu.
I tu dochodzimy do największej zalety nie tylko płyty, ale i samego zespołu. Wisdom In Chains to formacja, która stoi w poważnym rozkroku pomiędzy punkiem, hardcore, a nawet rock’n’rollem, i co zaskakujące – w każdej odsłonie wypada przekonująco, szczerze i całkowicie naturalnie. Mało która kapela w tym gatunku potrafi tak zgrabnie przemycać inteligentne treści w stosunkowo mało ambitnej muzyce, każdorazowo wychodząc z twarzą z prób gry w mniej oczywisty dla siebie sposób. Przede wszystkim piję tutaj do wszystkich momentów, w których kwintet zrzuca kajdany ciężkiego grania na rzecz zabawy dźwiękiem („Already Dead”, „Slow Drown”) czarując słuchacza chwytliwością i refrenami, których nie powstydziliby się najwięksi oi/punkowi gracze.
To właśnie za ten ostatni element wyjątkowo cenię „Nothing In Nature Respects Weakness”, i bez ściemy, ze względu na refreny i charakterystyczny śpiew Mad Joe wracam do tej płyty przynajmniej raz dziennie. Codziennie. Potężny zastrzyk pozytywnej energii, prawdziwy koncertowy kopniak – zwał jak zwał. Dokładnie w ten sposób należy odbierać ten krążek, a każda z trzynastu premierowych piosenek ma potencjał, aby stać się scenicznym szlagierem od Stanów po Polskę.