Wokalista Russell Allen wciąż wracał do zdrowia po wypadku samochodowym, do którego doszło podczas trasy supergrupy Adrenaline Mob, gdy jego kolega z macierzystej formacji Symphony X szykował nowy materiał.
Szybko okazało się, że ceniony gitarzysta, multiinstrumentalista i kompozytor Michael Romeo ma zakusy na stworzenie prog-metalowej opery, a na pewno albumu koncepcyjnego. Ściągnął z półki klasykę literatury fantastyczno-naukowej "Wojnę Światów" H. G. Wellsa i właśnie na jej kanwie oparł historię drugiego solowego krążka "War of the Worlds, Pt. 1". Część druga - jeśli wierzyć słowom Romeo - też już jest rozpisana i trwają nagrania. Założyciel Symphony X napisał całą muzykę sam, zagrał na większości instrumentów - do studia zaprosił kolegę z liceum, basistę Black Label Society Johna DeServio i perkusistę Johna Macaluso. Za mikrofonem stanął Rick Castellano.
"War of the Worlds" to przede wszystkim progresywny metal, zresztą akurat tego można się było po liderze Symphony X spodziewać. Zasadniczo większa cześć materiału to nieomal archetypiczny prog-metal wyrosły na Queensryche i Dream Theater z połamanymi rytmami, symfoniczno metalowymi rozwiązaniami, heavy metalowymi riffami, takim też wokalem (Rick Castellano brzmi jak co drugi wokalista prog-metalowego zespołu) i wirtuozerskimi popisami instrumentalnymi - tu w kosmos wysyłają gitary Michaela, wystarczy posłuchać chociażby kawałka "Black".
Romeo zadbał jednak o to by w jakiś tam sposób wybić swój materiał spośród zalewu prog-metalowych klonów. Wcisnął więc w kompozycje całkiem słuszną porcję muzyki filmowej, najbliższej chyba soundtrackom z Indiany Jonesa (na początku płyty) i "Gwiezdnych Wojen" (najmocniej słyszalne w "Believe"). Jak wiadomo John Williams to zawsze świetna inspiracja, choć można by się pokłócić czy linie melodyczne nie są aż nazbyt podobne. Co prawda orkiestra wciśnięta w ramy metalu to jeszcze nie odkrycie Ameryki, bo mnóstwo heavy metalowych albumów zaczyna się symfonicznym fragmentem. Jednak na "War of the Worlds" prog-metal i metal symfoniczny naprawdę świetnie przeplatają się z williamsowymi uwerturami, wzajemnie się uzupełniają i spajają w jedno brzmienie. Mało tego, Romeo w utworze "F*cking Robots" zmyślnie splótł dźwięki symfoniczne, dubstep (okazało się, że gitarzysta wciąż pamięta, że taki gatunek istniał) i prog-metal - wyszło to nadspodziewanie dobrze. W "Djinn" z kolei wpleciono motywy orientalne pięknie wyciągając numer z szeregu solidnych kompozycji. Niezłe wrażenie robi również "Oblivion" - numer-petarda w stylu klasycznego Symphony X.
Nie można odmówić Michaelowi Romeo pompy. Jego album jest epicki, może nie tak jak Ayreon, ale wystarczająco by mówić o rozmachu muzyki. Metalowe fragmenty są naprawdę agresywne, gitarowe solówki wirtuozerskie, fragmenty orkiestrowe podniosłe. Za dużo tu jednak zbyt czytelnych inspiracji Williamsem i w gruncie rzeczy standardowego prog-metalu. To oczywiście krążek światowej klasy, piekielnie dobrze zrealizowany, ale jeśli chodzi o muzyczne interpretacje "Wojny Światów", to ta Jeffa Wayne'a jest wciąż najlepsza.