Przyznam się, że nieco wypadłem z obiegu jeśli chodzi o progresywne granie, ale cały czas trzymam rękę na pulsie, sprawdzając nowe wydawnictwa „największych” w gatunku.
Niewątpliwie do tego wcale nie tak małego grona zalicza się niezwykle skromny, utalentowany, a przede wszystkim, mający określoną wizje prog/djentu, australijski muzyk Plini. Na swój sposób można porównać go do naszego Jakuba Żyteckiego, ale z całym szacunkiem do naszego wirtuoza i jemu podobnych (Widek, Gru), to właśnie Australijczyk należy do prawdziwej ekstraklasy nowoczesnego metalu, do której wejście umożliwił mu sam Steve Vai, namaszczając go jako jednego z najlepszych gitarzystów młodego pokolenia.
Oczywiście, znajdą się tacy, którzy w prog/jazzowych popisach gitarzysty nie odnajdą niczego, czego już w tej muzyce nie słyszeliśmy (a co zostało przemielone na płytach Chon, Scale The Summit), ale wierzcie mi lub nie, w tych czterech utworach zawarte jest całe piękno bieżącej inkarnacji inteligentnego, ale mimo wszystko, metalu. Są jednak fragmenty w których wirtuozerskie zapędy przechodzą w bardziej piosenkową formę („Salt + Charcoal”), albo kiedy gitara ustępuje miejsca innym instrumentom (saksofon w „Flâneur”). Plini koniecznie chce dowieść jak uniwersalnym jest kompozytorem, który potrafi chwycić za serce nie tylko oszałamiająca technicznie solówką, jakiej nie powstydziliby się tytani gitarowego rzemiosła, co prostą melodią opowiedzianą w kilku dźwiękach w najbardziej stonowanym momencie całej kompozycji. Dodajmy do tego bardzo zgrabnie zaaranżowane elektroniczne tło (znak rozpoznawczy djentu drugiej dekady nowego tysiąclecia), mocny rytm (Simon Grove i jego bas!) i swoistą plastyczność twórczości Australijczyka, a otrzymamy podręcznikowy materiał, który posłuży za świetne wprowadzenie do bogatego, czarującego świata pełnego skrajności w postaci matematycznych, jazzowych łamańców oraz subtelnych melodii, podpartych gitarowym ciężarem.
Zatem czy Plini ma się czego wstydzić? Czy z perspektywy dziennikarza muzycznego należy w ogóle oceniać tak wielki talent i gatunkową rozpiętość tych czterech utworów? Odpowiedź brzmi: nie. Należy tej muzyki posłuchać, chłonąć ją i mieć na uwadze fakt, iż metal to wciąż bardzo atrakcyjna i wymagająca muzyka. Spotkanie z Plini to okazja do tego, aby poszerzyć swoje spektrum postrzegania ciężkiego grania, i jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś drogi czytelniku, czas to zmienić.