Hostia pojawiła się znikąd, ale uderzyła z mocą, jakiej nikt nie spodziewał się po tym enigmatycznym kwartecie.
Za mikrofonem znajomy pacjent Pachu, znany z wyziewów z Vedonist, Huge CCM i wielu innych, a jakby ktoś nie potrafił go umiejscowić, to jeśli masz na półce którąś z ostatnich płyt Acid Drinkers, Kat z Romanem, albo koszulkę Behemoth, to masz odpowiedź. I jeśli chodzi o personalia, to by było na tyle, bo panowie skrzętnie ukrywają swoją tożsamość, zasłaniając się chęcią komponowania i grania prostej jak budowa cepa muzyki, bez odniesień do twórczości w swoich macierzystych zespołach. Czy to słuszny powód, nie mnie oceniać, Hostia broni się jednak nie tylko bluźnierczymi wyziewami w stylistyce Napalm Death, co całkiem przemyślanym – uwaga – konceptem.
Hostia urzeka najbardziej nie tylko zgrabnym poruszaniem się po obrzeżach teoretycznie skostniałego gatunku, co swoistą tajemniczością i jawnym bluźnierstwem wylewającym się z głośników. W tej materii tj. obraz, słowo i muzyka, podobają mi się dużo bardziej niż „czołówka” takiego grania, tym bardziej, że – głównie za sprawą Pacha – odwrócony krzyż i diabły nie trącą tandetą. Wracając do samej muzyki, trzynaście premierowych piosenek Hostii powinno przypaść do gustu nie tylko wielbicielom wspomnianego Napalm Death, co odrobinę niedocenionych Niemców z Hackneyed, którzy lata temu zaliczyli fenomenalny start na scenie, a potem przepadli w odmętach deathmetalowej przeciętności. Dorzuciłbym do tego szczyptę groove metalowego posmaku („Home Rough Home”, „Killed By Life”) i przynajmniej pod względem wyliczanek kto, po co, i komu, Hostia zasługuje na solidną piątkę, nawet jeżeli nie odkrywają ani Szwecji, ani Ameryki.
Na koniec o brzmieniu. W czasach, gdy każda współczesna produkcja musi walić po gębie wysoką kompresją, cyfrą i jeśli nie plastikiem, to przeprodukowanym brzmieniem, propozycja Hostii stanowi kontrę do trendów. Bez silenia się na wielkie sceny i sound za milion debiut kwartetu brzmi solidnie, selektywnie, a co najważniejsze, w gęstej plątaninie blastów i kolejnych głębokich growli Pacha słychać, po pierwsze, przestrzeń, a po drugie, traktowany niemal zawsze po macoszemu bas, który jest czarnym koniem całej zabawy. Zachęcam do przyjęcia takiego ciała (anty)Chrystusa. Po raz pierwszy w życiu może to mieć sens.