Ministry

AmeriKKKant

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Ministry
Recenzje
Konrad Sebastian Morawski
2018-04-27
Ministry - AmeriKKKant Ministry - AmeriKKKant
Nasza ocena:
7 /10

Ministry bez ogródek porównuje dzisiejsze USA do Trzeciej Rzeszy i Związku Radzieckiego. Według kapeli wolność w tym państwie nosi symbol statuy wykonującej facepalm.

Potężny ładunek złości i zarazem frustracji, jaki wypełnia czternasty duży album Ministry pt. „AmeriKKKant”, może udzielić się również słuchaczom. To nie pierwsze dzieło z pogranicza rocka i metalu, które uderza w wyobrażone serce wolności – Stany Zjednoczone Ameryki. Warto sobie jednak uświadomić, że gdy pod koniec 2012 roku zmarł esencjonalny gitarzysta Ministry Mike Scaccia, nigdy nawet nie zaistniał temat zawieszenia działalności kapeli. Przynajmniej Al Jourgensen nie udzielił żadnej oficjalnej wypowiedzi w tym temacie. Inaczej niż amerykańskie media, które zdążyły tysiąckrotnie obwieścić rychły koniec zespołu zaraz po wydaniu albumu „From Beer To Eternity”, czyli ostatnim materiale, na którym ślady gitarowe pozostawił Scaccia. Być może z tego też powodu Jourgensen jest wściekły na USA bardziej niż zwykle, a na nowym krążku jego flagowej kapeli ta wściekłość znalazła wyładowanie.

Album zawiera łącznie dziewięć kompozycji, choć trudno w tych kategoriach rozpatrywać niecałą minutę śnieżącego, psychopatycznego przerywnika „TV5/4Chan”. W każdym razie cały krążek okazuje się spójny. Przejścia pomiędzy kolejnymi utworami następują płynnie, w zasadzie tak jakby „AmeriKKKant” tworzył jedną kompozycję. Całość – tak słowa, jak i muzyka – są zresztą autorstwa Ala Jourgensena, stąd też naturalne współgranie materiału, który niekiedy oferuje mocne, bezkompromisowe metalowe strzały, utrzymane w sprinterskim tempie („We're Tired Of It”), tudzież fragmentami wlokące się, ociężałe hybrydy na temat industrialu i post metalu, które jak w precyzyjnym metalowym ładunku ostatecznie wybuchają w partiach gitary Ala Jourgensena i Sin Quirina („Antifa”, „Game Over”). W tej kapeli wciąż znajduje się sporo mocy, którą w tym przypadku napędzają bunt i wściekłość.

Czasem mamy tu do czynienia z pourywanymi, sprawiającymi wrażenie sklejanych z różnych industrialnych patentów instrumentali w znanym stylu Ministry, tak jak w utworze „I Know Words”, który jest dobrym i mocnym wprowadzeniem do zasadniczej części albumu. Tak oto rozpisana na przeszło osiem minut kompozycja „Twilight Zone” sprawnie odzwierciedla to, co spotkamy mierząc się z „AmeriKKKant”. Wśród partii wokalnych – na ogół w konwencji wtrąceń lub rytualnych okrzyków – uwagę zwracają potężne partie bębnów debiutującego na krążku Ministry Roya Mayorgi, a także pobrudzona sekcja gitarowa i basowa (Al Jourgensen, Sin Quirin, Cesar Soto, Tony Campos), które próbują przedzierać się przez industrialne połacie dźwięków. Całość brzmi bardzo w stylu Ministry, nie zaskakuje, raczej wprowadza w stan depresyjnego przygnębienia. To industrialny metal o wypracowanej już tożsamości, choć nieco też krwawiący pod nieobecność takiego zawodnika jakim był Mike Scaccia.

W tej krytyce amerykańskiego systemu politycznego i sposobu życia, ozdabianej cytatami m.in. Chucka Palahniuka, często dostajemy też przestrzenne, wypełnione licznymi industrialnymi efektami utwory, w których muzycy Ministry pomieścili całą serię patentów, niekiedy rozkładając je na dość oczywistych strukturach („Victims of a Clown”), czasem jednak zaskakujących swoją postapokaliptyczną wizją dźwięku („Wargasm”, „AmeriKKKa”). Tak oto w zawartości „AmeriKKKant” można usłyszeć wszystko, co tworzy narrację buntu: okrzyki, fragmenty przemówień i wypowiedzi polityków, dźwięki syren i wystrzałów, śmiech. Całość trzyma się na solidnym industrialnym rdzeniu, który dodatkowo wzmacnia mocna sekcja instrumentalna oraz odpowiedzialna za tworzenie efektów.

W sumie więc nie jest to może najbardziej odkrywczy materiał w dziejach kapeli z Chicago, ale ilość brudu, wściekłości i przygnębienia w muzyce Ministry nie straciły siły rażenia. „AmeriKKKant” kreuje ponurą rzeczywistość amerykańskiego społeczeństwa, brzmi bardzo depresyjne i przygnębiająco, ale czy czasem nie w takim właśnie świecie żyjemy?