Avenged Sevenfold

The Stage (Deluxe Edition)

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Avenged Sevenfold
Recenzje
Grzegorz Bryk
2018-03-16
Avenged Sevenfold - The Stage (Deluxe Edition) Avenged Sevenfold - The Stage (Deluxe Edition)
Nasza ocena:
6 /10

O Avenged Sevenfold mówi się często z przekąsem, że jakkolwiek zespół z ogromną łatwością potrafi poruszać się między gatunkami i stylami, to nigdy nie dorobił się własnej tożsamości.

"The Stage" to potwierdzenie tej teorii, ale tylko w pewnym sensie. Zresztą już premiera siódmego długogrającego krążka Avenged Sevenfold wywołał lekkie zdziwienie. Album ukazał się bez żadnej promocji, z dnia na dzień po prostu się pojawił - sam M. Shadows w jednym z wywiadów powiedział, że często podczas koncertów musi uświadamiać słuchaczy, że "The Stage" istnieje, natomiast dziennikarze z osłupieniem przyjęli informację, że singiel "God Damn" promuję płytę, która ukazała się kilka miesięcy wcześniej. Ogólnie więc o "The Stage" było w mediach cicho. Pewnie ma to naprawić dwupłytowa wersja deluxe, która niedawno pojawiła się na sklepowych półkach.

Wracając do stylistycznych roszad amerykańskiej kapeli, to jest to kolejna płyta, gdzie kapela w najlepsze sobie folguje zmianami napięć, atmosfer i gatunków. W ogólnym założeniu to progresywno metalowy koncept album, co w pewnym stopniu może tłumaczyć dlaczego jest tu tak wiele zmiennych. Metal progresywny, heavy metal, power metal, thrash metal ("Sunny Disposition" dodatkowo uzbrojony w sekcję świetnie wpasowujących się w kompozycję dęciaków, "God Damn"), hard rock, grunge, rock akustyczny, a wreszcie i podniosła ballada ze smykami ("Roman Sky") - to wszystko usłyszymy na "The Stage". Do tego dochodzi kilka naprawdę niezłych gitarowych solówek, sporo zabawy klawiszami, trochę mniej elektroniką, nieustanne zmiany temp i połamana sekcja.

Album rozpoczyna mieszanką właśnie tych wszystkich składowych w tytułowym, ośmiominutowym kawałku, który zapowiada kawał kapitalnego wydawnictwa. Zaraz po nim przyjdzie "Paradigm", kawałek o tyle interesujący, co budzący skojarzenia niepokojąco bliskie twórczości Audioslave, przede wszystkim na wokalach. I tak już będzie do końca krążka, że każdy świetny fragment ("Sunny Disposition", "God Damn", "Higher", "Fermi Paradox") będzie sąsiadował z wokalnymi kopiami Chrisa Cornella. Zamknijcie oczy, postarajcie się zapomnieć, że słuchacie Avenged Sevenfold i puśćcie sobie "Creating God", balladkę "Angels", "Simulation" - aż ciarek można dostać jak bardzo cornellowe są te wokale. Momentami brzmi to tak jakby ktoś w prog-metalowy krążek wcisnął niepublikowaną płytę Audioslave. Album w albumie. Nie żeby te kompozycje były złe, a myślę że są nawet na tyle dobre, że Audioslave chętnie by je podpisali własną nazwą. Niestety znów stawia to Avenged Sevenfold w pozycji bandu, który gra bardzo solidną muzykę, ale własnej tożsamości się jeszcze nie dorobił.

Niemniej przebłyski własnego stylu są, chociażby w zamykającej pierwszą płytę prog-metalowej suicie "Exist". To zresztą kapitalna sprawa, że świcie M. Shadowsa udało się w ramy prog-metalu wcisnąć wokale tak bliskie Beatlesom. Są w tym kawałku prawie tak dobrzy jak Transatlantic, Flying Colors albo któreś inne dzieło Neala Morse'a.

Druga płyta to już misz-masz. Dysk bonusowy, na którym pojawiło się siedem nowych kompozycji i cztery wcześniej niepublikowane nagrania koncertowe. Owe nowości, to covery Mr. Bungle ("Retrovertigo"), Dela Shannona ("Runaway"), The Rolling Stones ("As Tears go By"), Pink Floyd ("Wish You Were Here"), Beach Boysów ("God Only Knows") i tradycyjnej pieśni "Malaguena Salerosa". Wśród studyjnych bonusów znalazł się jeszcze autorski kawałek "Dose", który jest spośród wszystkich wymienionych chyba jedynym godnym zainteresowania fragmentem muzyki. Bonusowy dysk zamknęły koncertowe wykony "The Stage", "Paradigm", "Sunny Disposition" i "God Damn". Ogólnie dodatkowa płytka wydaje się być totalnie zbędna, niepotrzebna i pozbawiona sensu.

"The Stage" to zatem kawałek fajnego, różnorodnego prog-metalu. Niestety krążek podstawowy jest przede wszystkim zbyt długi, bo Avenged Sevenfold nie mieli pomysłów na ponad godzinę dźwięku, przez co powciskali na płytę utwory, które równie dobrze mogły pojawić się na którymś krążku Chrisa Cornella. Niemniej to solidna płyta i nierozsądnie byłoby ją skreślać tylko ze względu na stylistyczne plagiaty. Jest tu kilka momentów, które potrafią wyrwać z butów. Krążkiem bonusowym od razu możemy cisnąć za okno, więcej nam się nie przyda.