A gdyby tak Elektryczny Czarodziej zamieszkał w Łodzi?
Już sama nazwa zespołu i tytuł albumu czytelnie deklarują przynależność gatunkową płyty, a ewentualne wątpliwości ostatecznie rozwiewają pierwsze dźwięki i wokale wprost nawiązujące do maniery Jusa Oborna. Doomster Reich - wszystko wskazuje na to, że w pełni świadomie - żongluje na drugim albumie ogranymi na wszelkie sposoby gatunkowymi schematami bazującymi na narkotykowej aurze, powierzchownym okultyzmie i tekstach wypełnionych Satanami oraz Lucyferami, którzy "prowadzą nas swoim płomieniem". Z tą tylko różnicą, że tym razem owe diabelskie obrzędy, podlane smoliście ciężką muzyką, odprawiane są nie na obczyźnie, a w Łodzi. Nawet tytuły utworów wypełniających "Drug Magick" mniej lub bardziej wprost nawiązują do innych wykonawców, w tym oczywiście do Electric Wizard. Daleki jestem jednak od potępiania Doomster Reich z tego powodu. W końcu szeroko rozumiany doom to gatunek niemal od zarania oparty na zapożyczeniach, a słyszałem już płyty zdecydowanie bardziej, wręcz bezwstydnie kopiujące Anglików. W końcu, jeśli ściągać, to od najlepszych. Proste.
Tymczasem Doomster Reich, choć kurczowo trzyma się przyjętej konwencji, zachowuje zarazem całkiem sporo własnego charakteru. Na tyle, że trzeba naprawdę złej woli, by nazwać ich tylko kopistami. Bez względu na to, czy panowie wskoczyli do doomowego, napędzanego smołą wagonika kierując się trendami (czy tylko ja mam wrażenie, że nieco przygasającymi?) czy też od zawsze marzyli, by pójść w podobne dźwięki, trzeba im oddać, że radzą sobie całkiem sprawnie i przekonująco. Na tyle przekonująco, że do "Drug Magick" wracam bez bólu czy poczucia zmarnowanego czasu. Oczywiście, warunek jest jeden: trzeba być fanem takiego grania. Ja jestem; nie-fani nie mają tu czego szukać.
Grunt, że Doomster Reich nie ogranicza się do bezwładnego zamulania i dociążania dźwiękiem za wszelką cenę, co zgubiło już całe legiony umiarkowanie utalentowanych kapel widzących tylko jedną stronę doomowego medalu. Uwagę zwraca tu przede wszystkim zauważalna łatwość po stronie muzyków w kreowaniu wpadających w ucho, bujających melodii, czyli coś, co na "Witchcult Today" i "Black Masses" do diabelskiej perfekcji rozwinął Electric Wizard. To największy atut zespołu, dzięki któremu "Drug Magick" po jednokrotnym odsłuchu nie leci lotem koszącym za okno.
Łodzianie w swej muzycznej szufladzie czują się swobodnie. Potrafią dobrze poprowadzić kompozycje dłuższe niż 10 minut. To niby doomowy elementarz, którego jednak wielu nigdy nie opanowało. Poza tym, nawet jeśli niejaki Rahu zbyt wyraźnie śpiewa Obornem, to jednak brzmi to dobrze, a co ważniejsze - pasuje do muzyki solidnie osadzonej pomiędzy psychodelią, przydymionym ciężarem i właściwą dawką fuzza. Gdzieniegdzie bardzo nieśmiało pojawiają się jakieś kosmiczne efekty i nie obraziłbym się, gdyby w przyszłości ten kierunek został rozwinięty. Tak, jak czyni to choćby Ufomammut. Na razie jest zaskakująco dobrze. Nawet jeśli "Drug Magick" nie zażre za pierwszym razem, warto dać Doomster Reich szansę. Niczego oryginalnego tu nie znajdziecie, ale solidnej doomowej rozrywki nie brakuje.