The Ascension Attempt
Gatunek: Metal
To jak dotąd ostatnia płyta Amerykanów z Południowej Dakoty. Próżno szukać z nimi wywiadów w Terrorizer czy Kerrang. A trochę rozgłosu by im nie zaszkodziło. Są na pewno jednym z bardziej niedocenionych bandów ostatnich lat, grających miks technicznego metalu, hardcore’a i... czegoś jeszcze.
Ciężko jednoznacznie określić, co tak naprawdę grają podopieczni Deathwish Inc./Init Rec. Oni sami wśród wpływów podają m.in. Slayer, Down, Converge, The Dillinger Escape Plan, Hatebreed i Crowbar. Ja bym dorzucił jeszcze Neurosis. Ta płyta jest ciężka, intensywna, dynamiczna. Nie ma tu schematu zwrotka-refren-zwrotka-refren-solo-refren. Dziewięć kompozycji wypełnionych pomysłami, którymi można by obdzielić kilka innych płyt. Kiedy wydaje się, że dostaniemy powtórkę z rozrywki, wchodzą z takim tematem, że człowiekowi przelatują ciary po plecach. Jest tu miejsce na wszystko: ciężko brzmiące gitary, brudne brzmienie, świetne zwolnienia, breakdowny, zmiany tempa, eksperymentalne partie, a wszystko idealnie ze sobą współgra. Każdy numer niesie coś nowego. Koneksje tego rodzaju muzyki są rozległe. Weźmy choćby takie wejście i rozwinięcie do "I can’t slow down" - mogłoby się znaleźć na dowolnej płycie Bolt Thrower. Nawiązania, na szczęście dla słuchacza i zespołu, nie są oczywiste, nie naśladują tępo bardziej znanych kolegów. Jeśli idzie o wokale, Brian Lovro najbardziej przywodzi na myśl rozkrzyczany duet z Neurosis.
Chciałoby się napisać, że to co grają, to - najprościej rzecz ujmując - metalcore. Tyle że z miejsca nasuwałoby to skojarzenia z metalcorem w stylu "Ja cię kocham, a ty śpisz" Killswitch Engage, monotonnego Heavel Shall Burn czy innego Calibana, a przecież chłopcy z Dakoty nie mają z takim graniem nic wspólnego. Ich korzenie wyraźnie tkwią gdzie indziej. Nie dali się zwieść współczesnym możliwościom produkcyjnym, nie wypolerowali brzmienia. Wręcz przeciwnie, postawili na żywioł, ciężar, brud. I dobrze na tym wyszli. Płyta do wielokrotnego słuchania.
Sebastian Urbańczyk