Abraxas

Wretched Existence

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Abraxas
Recenzje
2010-03-11
Abraxas - Wretched Existence Abraxas - Wretched Existence
Nasza ocena:
6 /10

Nieszczególnie oryginalny szyld wybrali chłopaki na swój projekt. Nawet w Stanach istnieje drugi zespół o tej samej nazwie. Abraxas został powołany do życia przez niejakiego Makoto Mizoguchi, obsługującego zarówno gitarę jak i bas, który przewinął się przez Pyrexia, Internal Suffering, a nawet zagrał parę koncertów razem z Hate Eternal.

Makoto zaprosił do współpracy Mike’a Hrubovcaka, który prócz m.in. zdzierania gardła w Vile, odpowiadał ze wokale na ostatnim krążku Monstrosity, oraz perkusistę Lance’a Wrighta, udzielającego się w całej masie zespołów o różnych przedziwnych nazwach. Wymienione kapele pozwalają łatwo zakwalifikować recenzowany materiał i precycyjnie wskazują na półkę pt. brutalny death metal. Nie wiem, może to te nasterydowane kurczaki, których Amerykanie pochłaniają całe kilogramy sprawiają, że ci tak lubują się w takim właśnie graniu.

"Wretched Existence" to jedynie 15-minutowa epka, wizytówka, a zarazem zapowiedź nadchodzącego, pełnego materiału. Te cztery kawałki zostały pierwotnie zarejestrowane na promo, dzięki któremu kapela podpisała kontrakt z Relapse. Czym wyróżnia się Abraxas, że skłonił włodarzy tej wytwórni do zainwestowania w nich paru dolców? Szczerze mówiąc, pojęcia nie mam. Nie chodzi mi o to, że to słabe granie, po prostu zdecydowanie przeciętne. Nie znajduję tu niczego, czego nie usłyszałbym już wcześniej, a podobnych płyt poznałem w życiu setki. Przy wielu z nich zresztą zapadałem w drzemki o różnym stopniu natężenia. Niektóre potrafiły jednak czymś zaskoczyć, choć z pozoru mogłoby się wydawać, że zostały ułożone z dokładnie tych samych klocków. "Wretched Existence" nie wyrywa z butów wyjątkową intensywnością czy brutalnością, ciężko też powiedzieć, by był to materiał jakoś przesadnie techniczny. To granie stosunkowo proste, bez częstych zmian tempa, choć oczywiście oparte na niemal ciągłych blastach. Muzycy nie mają jednak problemów z przeciągnięciem podstawowej linii melodycznej, co zbliża Abraxas ku klimatom reprezentowanym przez wspomniane wyżej Monstrosity czy nawet Deicide. Czasem trafi się jakiś fajny fragment, np. niespodziewana basowa solówka w "Eternally Erased". Szkoda, że nie ma takich momentów więcej. Czasem, dla równowagi, pojawi się coś kompletnie zbędnego, jak wymuszone i odegrane zdecydowanie bez polotu solo w "Folding for Our Demise".

Oczywiście, wysoki poziom umiejętności muzyków oraz jakość produkcji nie budzi zastrzeżeń. To standard w przypadku podobnego grania, któremu zazwyczaj trudno zarzucić jakiekolwiek uchybienia we wskazanych obszarach (no chyba, że mowa o nadmiernej sztuczności lub wygładzeniu materiału, czy za bardzo rzucających się w uszy triggerach). Niestety, przynajmniej w moim odczuciu, standardem takiego grania jest także zupełny brak emocji, zamiast których dostajemy bezduszne mielenie. Taka przypadłość dotknęła również "Wretched Existence". Nie można jednak zapominać, że to tylko 15 minut, a na dużej płycie zespół będzie miał większą szansę pokazać, na co naprawdę go stać. Słyszę tu zadatki na dobry materiał, ale z równą dozą prawdopodobieństwa może się to skończyć definitywnym osunięciem w zamulone odmęty death'owej przeciętności. Jak będzie, czas pokaże.

Szymon Kubicki