Ptaszki ćwierkają coraz głośniej o nowym wydawnictwie Forbidden czyhającym tuż za rogiem. Po internecie krążą już tu i tam dwa nowe (mocno przeciętne, uch och...) kawałki Amerykanów. Cóż, Heathen po latach biadolenia o nagrywaniu materiału wziął się i spiął i coś nagrał (cóż, jeszcze nie słuchałem "Evolution of Chaos" więc nie wiem czy dali radę) to może i kolejni zapomniani herosi z Bay Area w końcu studyjne się przebudzą. Tymczasem pochylmy się nad ostatnim krążkiem zapomnianego zła, od którego aż robi się zielono.
Acz zielenieje głównie thrash metalowa konkurencja, z zazdrości. Bo "Green" wyprzedził swój czas, przetarł szlaki paru innym kapelom i, co najważniejsze, zmiażdżył na pył i proch. Chociaż thrash metalowi puryści kręcili wąsem że "Green" jest graniem zbyt postępowym, z szlachetnym thrashem mającym tyle wspólnego co obecnie Behemoth z black metalem... Mieli rację chłopaki, niech wracają te cnotliwe człowieki do Manilla Road, a "Green" zostawią ludziom o otwartych na zacne dźwięki przyłbicach.
Już otwierający całość "What Is the Last Time?" daje nam do zrozumienia, że w Forbidden od czasów "Distortion" się porobiło. Płyta z 1994 roku już zdradzała symptomy pójścia w niejaką thrashową awangardę, ale to pierwsze dźwięki otwieracza "Green" mieszają maluczkim w łebkach i wywołują albo stan radosnego odrętwienia szczęki zwisającej swobodnie gdzieś na wysokości pięt, albo chęć wypieprzenia płyty za okno. Zdecydowanie zaliczam się do tego pierwszego grona słuchaczy. Niecodzienny opener zielonego albumu to kompozycja, która zamurowała mnie na starcie, pokochałem ją "od pierwszego wejrzenia". Ach, ten niepokojący klimat i świetny wokal Russa. I gdy myślałem, że zaraz coś się wydarzy... wszystko przeszło w kawałek tytułowy. Ta atmosfera zbliżającego się..."czegoś" to niezbywalny atut "Green" i ogromny plus tego wydawnictwa. A utwór tytułowy to już wizytówka nowego Forbidden pełną gębą. Zdawkowe post-thrashowe riffy, wykazujące dalekie pokrewieństwo np. z Machine Head, bardzo Panterowa gra perkusji i kapitalne wokale Russa. Niby chłopina brzmi normalnie (acz lekko postękuje), ale gdzieś tam głęboko schowana jest w jego głosie jakaś histeria dodająca tego opętańczego klimatu całości.
Późniejsze kompozycje wcale nie tracą na wartości, wręcz przeciwnie "Green" to płyta o bardzo wyrównanym poziomie. Czy jest to bardziej groovy "Turns to Rage", który jest prawdziwym hitem w pozytywnym znaczeniu słowa tego, czy też Fear Factor'owy "Face Down Heroes", tudzież (nie boje się tego powiedzieć) pojebany w trzy dupy "Over the Middle" pełen chaosu i dziwnych dźwięków w tle wszystko żre jak Domestos, chwyta za serducho i nie chce puścić. No, hm, przynajmniej moje serducho. Szkoda że "Green" doceniony został tylko przez, jak to śpiewał Kazik (acz w trochę innym kontekście) "grono fachowców", bo ta post-thrash metalowa bestia to bomba rażąca niczym podryw dyskotekowego luzaka. Pełna udanych kompozycji i nietuzinkowego klimatu. Co warte też uwagi, bez takiego "Green" światła dziennego nie ujrzałby na pewno "Incorporated" Grip Inc. moim skromnym zdaniem (tiaaa...kolejna płyta znana w Polsce pewnie tylko przez nałogowych ściągaczy torrentów).
No i się nachwalił Żurek taki, ale na koniec musi zastrzec sobie prawo do ostatecznej przestrogi. "Green" to świetna płyta, ale dla ludzi, dla których thrash metal to tylko pewna umowna forma, którzy są otwarci na dźwięki nowe, niebanalne i postępowe. "Green" mimo powierzchownej prostoty to też płyta wymagająca, wszystkie jej smaczki wychodzą po czasie. Z początku album ten może nudzić, jak to się stało w moim przypadku, by po roku odstawki poszarpał jak nic innego. Także słuchajcie a będzie wam dane. Kapitalne i niepowtarzalne wydawnictwo.
Grzegorz Żurek