Niby debiut, ale Meksykanie, którzy za nim stoją, debiutantami już nie są, udzielając się choćby w Cenotaph i Pulverized. Kolęd nie ma co się po "Catacombs of the Grotesque" spodziewać. Za to krwistego i stęchłego death metalu - jak najbardziej.
Rzadko dobrowolnie, przynajmniej ostatnio, sięgam po takie dźwięki. Ale kiedy już muszę, dobrze, że czasem trafiam na takie właśnie płyty jak "Catacombs of the Grotesque". Solidny to bowiem materiał, któremu ogólnie rzecz biorąc nie można wiele zarzucić. No, może poza pewną monotonią, która dopada gdzieś pod koniec. Ale to bolączka nie pierwszego i nie ostatniego krążka wypchanego tego rodzaju łojeniem. Tak więc Meksykanie z rzemieślniczą sprawnością robią swoje, wyjątkowo elegancko łącząc wpływy death metalu zza Atlantyku z wyczuwalnym zgniłym posmakiem starej Szwecji czy Finlandii. Głęboki growl (obecne też śladowe elementy kwiczącego świniaka, co jednak moim zdaniem jest zupełnie zbędne), raczej nieszaleńcze tempa z niezbędnymi kruszącymi gnaty zwolnieniami, trochę techniki i grobowego klimatu.
Być może za ową skandynawską aurę powinienem ozłocić znanego wszystkim Swano, odpowiedzialnego za mastering tego materiału. Może tak, a może nie. To w sumie mało ważne, bo fajnie to wszystko ze sobą współgra. Jak powiedziałem na początku, zasłuchiwać się "Catacombs of the Grotesque" raczej nie będę, ale pochwalić mogę, bo jest za co. Miłośnicy takich dźwięków będą zachwyceni.
Szymon Kubicki