Temple of Baal coraz bardziej oddala się od blackowych korzeni prezentowanych na pierwszych materiałach. Jak na muzyków udzielających się swego czasu w Antaeus czy Glorior Belli może się to wydawać zaskakujące, ale w sumie takie wolty w wykonaniu zespołów parających się blackową stylistyką jakiś czas temu zdarzały się nad wyraz często.
Wówczas jednak zazwyczaj był to przejaw koniunkturalizmu i ślizgania się po fali wracającego do łask death metalu. Dziś podobnych działań nie oceniałbym w ten sposób. Pobudki zresztą są najmniej ważne. Istotne jest, że "Lightslaying Rituals" to już niemal czysty death metal. Jeśli o mnie chodzi, nie mam nic przeciw temu, bowiem u Francuzów metamorfoza gatunkowa przebiega nad wyraz elegancko. Znajdziemy tu jeszcze pewne momenty z przewagą blackowych klimatów, choćby w dwu pierwszych utworach. Jest to jednak raczej miks z death metalem, do tego z mocno szwedzkim feelingiem, co przywozi mi na myśl na przykład Necrophobic. Z kolei druga połowa "Angstgeist" to coś na kształt Immortal z thrashowo pulsującym basem. Pozostała część materiału jest już bardziej jednorodnie deathmetalowa (choć tu i ówdzie praca gitar odbiega jednak od śmierć metalowego kanonu), z utrzymanym kierunkiem na Szwecję.
Mam tu na myśli przede wszystkim jeden zespół - Grave. Analogie nasuwają się same. Podobny ciężar, połączony z brutalnością i grobową melodyką. Pięknie pracujący bas (zwróćcie uwagę na znakomity fragment w końcówce "Poisoned Words"), a nawet podobna barwa growlingu, która jednak zdecydowanie bardziej przypomina Sandströma niż Lindgrena. Zaznaczam, że koncentrując się na podobieństwach do innych bandów, wcale nie zamierzam udowadniać, że Temple of Baal cierpi na brak własnej inwencji. Wręcz przeciwnie, dawno nie słyszałem płyty, na której muzycy równie twórczo (nie oczekujcie jednak wielkiego przełomu) podeszliby do wykorzystania sprawdzonych szwedzkich patentów. Byc może to właśnie blackmetalowe korzenie Francuzów pozwoliły im spojrzeć na komponowanie pod nieco innym kątem. Dało to naprawdę interesujący efekt.
Warto wspomnieć również o dobrej produkcji materiału, odpowiednio soczystej i naturalnej, chociaż perkusję można było wyciągnąć w miksach nieco do przodu. Nie ukrywam - "Lightslaying Rituals" podoba mi się bardzo. Nie tylko dlatego, że Szwecja - choć tam jest (niemal) wszystko, co lubię w muzyce. Przede wszystkim, to po prostu bardzo dobry album.
Szymon Kubicki