Jeśli "Theogonia", poprzednia, dziewiąta płyta Rotting Christ, była "tylko" świetna, tak "Aealo" to, nomen omen, strzał w dziesiątkę! Najnowszy krążek najsłynniejszych metalowych Greków to wzniosłe dzieło z pogranicza atmosferycznego metalu i blacku, wymykające się obu tym konwencją i stanowiące jasną deklarację nowego stylu Gnijącego Chrystusa.
Już otwierający album utwór tytułowy daje nam jasno do zrozumienia z czym mamy do czynienia - przez 3 lata od wydania "Theogonii" Rotting Christ postanowił jeszcze bardziej zagłębić się w muzykę epatującą ich greckim dziedzictwem. Co pozostało w muzyce Hellenów to opętańcze tempa, rzygający wokal Sakisa i wspaniała praca gitar - zarazem jadowita i melodyjna. Rotting Christ jednak ubarwił swą propozycję muzyczną mnogością folkowych elementów i sięgnął po raczej mało metalowe środki wyrazu. Czego my tu nie mamy! Jakieś piszczałki, żeńskie chóry (To nie jest może jakaś nowość w obliczu Greków, ale są one obecnie inaczej używane. Bardziej schowane w tle niż to poprzednio bywało) itp..
Co najważniejsze wszystkie te elementy pasują do siebie jak ulał, wszystko na "Aealo" jest w harmonijnej symbiozie. Słucha się tego po prostu kapitalnie! Taki "Eon Aenaos" porywa zarazem przy metalowej, mocarnej zwrotce jak i przy melodyjniejszym refrenie, pełnym folkowych patentów. Płyta posiada też niemal rytualne momenty, w czasie których czujemy się jakbyśmy przeżywali jakąś mitologiczną historię. Świetnie wychodzi to np. w "Demonon Vrosis", w którym jakaś grecka inkantacja miesza się z żeńskimi lamentami i zawodzeniami. Wszystko przechodzi w bardzo melodyjny kawałek, który nie traci też metalowego kopa. Co ważne, brzmienie "Aealo" jest świetnie zrównoważone. Na "Theogonii" mieliśmy stanowczo za bardzo wysunięte do przodu poza-metalowe ozdobniki, tu jest inaczej. Wyłapujemy i słyszymy wszystkie "przeszkadzajki", jednak nie są one daniem głównym, którym pozostają gitary, bas i perkusja. Ta ostatnia pozbyła się też "kartonowego" posmaku z poprzedniej płyty. Jedynie wokal Sakisa jest jakby trochę wycofany, ale to zaiste jedynie drobny mankament.
Co warte zaznaczenia, to fakt iż przy drugiej części "Aealo" pierwsza połówka płyty to niemal zachowawczy metal dla ubogich. Akcje i obligacje zaczynają się od "Nekron Iahes", który jest w całości... kobiecym lamentem. Początek "Pir Threontai" brzmi jak kawałek Fear Factory w wersji hell-leńsko folkowej, natomiast wstęp do "Thou Art Lord" i spora część tego utworu brzmi jak kompozycja Sisters of Mercy! Jak to mówią na dzielni - "bez bani!". Połączenie atmosfery i wściekłego śpiewu Sakisa wypada kapitalnie. Fani dawnej blackowej konwencji ucieszą się przy "świętej śmierci" - "Santa Muerte", bo o tym utworze mówię to nienawistna torpeda pełna powtarzanych wokalnych motywów i ducha dawnych lat, w których Rotting Christ pokazywał co to znaczy agresja. Ostatni "Orders from the Dead" genialnie kończy dzieło swoją niebanalną otoczką. Wystarczy powiedzieć iż ta kompozycja brzmi jak utwór Jarboe z jej ostatniej płyty i już wiadomo, że jest pozamiatane.
Sakis zbliżając się powoli do wieku, w którym Dave Mustaine narzeka na bolący kark, tworzy genialną płytę po genialnej płycie. Pozazdrościć i powinszować - weny i pomysłów. Rotting Christ przeszedł ostateczną metamorfozę. Na "Sanctus Diavolos" nieśmiało próbował, na "Theogonii" pokombinował trochę odważniej, by ostatecznie zwieńczyć swe próby połączenia melodii, metalu i greckiego folku na "Aealo". Black metalowcy będą zapewne podnosili lamenty, że za mało ognia, że zbyt wyszlifowana produkcja itp... A spadać na drzewo szyszak z gałęzi robić. "Aealo" generuje taką moc, że wystarczyłoby za całą elektrownie Bełchatów, bania sama zrywa się do machania, a przy tym album ten ma genialny klimat. Dziewiątka tylko i wyłącznie dlatego, że mimo wszystko "Thegonia" była pierwsza.
Grzegorz Żurek