Ataraxie poprzednim krążkiem zadebiutowała naprawdę mocno, wydając jedną z najlepszych doommetalowych płyt 2005 roku. Mam jednak wrażenie, że nie miało to przełożenia na rozpoznawalność wspomnianego szyldu. Zdziwiłbym się zresztą, gdyby stało się inaczej. Takie granie z założenia skazane jest na trwanie w niszy. Wielkiego sukcesu finansowego nie wróżę więc także i "Anhedonie", choć chyba nie o taki sukces Francuzom chodziło.
Nowy album kontynuuje styl obrany na poprzedniej płycie. Kawałki oparte są na podobnym schemacie kompozycyjnym, trudno więc mówić o jakiejś innowacyjności. Niemniej, nie jest to płyta bliźniacza względem "Slow Transcending Agony". Bez trudu można wychwycić pewne różnice. "Anhédonie" także oparta została na kontrastowym zestawieniu wolnych, ponurych, pogrzebowych partii ze spokojniejszymi momentami oraz deathmetalowymi przyspieszeniami. Oczywiście proporcje są tak wyważone, że wspomniane przyspieszenia pojawiają się sporadycznie i stanowią jedynie dodatkowy smaczek, który jednak wyraźnie urozmaica materiał. Co ciekawe, w porównaniu z debiutem, tym razem udało się zarówno lepiej wyeksponować szybsze fragmenty (np. początek i końcówka kawałka tytułowego), jak i podążyć jeszcze dalej w stronę funeraldoomowej stylistyki. Najwyraźniej uwidacznia się to w wydłużeniu kompozycji. O ile na poprzedniej płycie kawałki oscylowały w okolicach 11 minut, tak teraz są trwają odpowiednio (nie licząc intro) 13, 17, 18 i 24 minuty. Dzięki tym zabiegom "Anhédonie" jest jeszcze bardziej monotonna, surowa i ascetyczna; wymaga od słuchacza więcej cierpliwości i osłuchania w tej stylistyce. W tym przypadku trudno uniknąć skojarzeń z Funeralium - bardziej ekstremalnym projektem, w którym udziela się połowa składu Ataraxie.
Na "Anhédonie" dość łatwo dostrzec można analogie do materiału zaprezentowanego na "Funeralium" z 2007 roku. Polegają one również na częstszym niż na "Slow Transcending Agony" zastąpieniu growlingu histerycznymi, krzyczanymi partiami wokalnymi Jonathana Thery’ego, który w takiej właśnie manierze zaśpiewał na niemal całym "Funeralium". Na szczęście jednak wciąż dominuje growling, który moim zdaniem bardziej pasuje do muzyki Ataraxie. Generalnie, Francuzi nie przebili debiutu, choć nie mam wątpliwości, że "Anhédonie" to solidny album, który w dalszym ciągu zapewnia kapeli miejsce w czołówce europejskiego funeral doomowego panteonu.
Szymon Kubicki