Wolfsbane

Wolfsbane

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Wolfsbane
Recenzje
2010-01-03
Wolfsbane - Wolfsbane Wolfsbane - Wolfsbane
Nasza ocena:
7 /10

Po wzięciu na recenzencki warsztat "Down Fall the Good Guys" stwierdziłem, że podzielę się jeszcze swoimi wrażenia z obcowania z ostatnim studyjnym krążkiem Wolfsbane. Wszak dobrą muzykę trzeba wspierać. A "Wolfsbane" to kawał porządnego tradycyjnie heavy metalowego grania.

Po "Down Fall the Good Guys" w zespole z Tamworth zaczęły się tarcia na linii Blaze-pozostali członkowie. Bayley chciał iść, jak to sam powiedział, w metalowe uderzenie, reszta chciała zrobić z Wolfsbane punkowców. Nie pomogło też zapewne w obozie Anglików rozwiązanie kontraktu z Def American. Czując zbliżający się koniec kapeli Wolfsbane postanowili wysmażyć w 1993 roku coś, dzięki czemu godnie mogliby pożegnać się ze swoją skromną bazą fanów.

Metalowy światek jeszcze był w szoku jak odmiennego następce od Bruce'a Dickinsona znalazł Steve Harris do legendarnego Iron Maiden, a "Wolfsbane" wciąż pozostawał świeżym krążkiem. W sporze o wygląd muzyki Blaze musiał chyba wygrać (Już go ciągnęło do Żelaznej Dziewicy?)...Czemu? Otóż muzyka na ostatnim LP Wolfsbane jest niewątpliwie mocniejsza i cięższa od luzackich poprzednich wydawnictw. Mniej jest rock'n'rolla a więcej heavy metalu. Już pierwszy z brzegu "Wings" pokazuje nam jak bardzo zmienili się Anglicy na przestrzeni dwóch lat od wydania "Down Fall the Good Guys". Na start dostajemy ciężki riff i sunącą jak walec zwrotkę, by chwilę potem całość iście Maidenowo skoczyła w bieg do pre-chorusu. Bardziej Wolfsbane'owy jest następny w kolejce "Lifestyle of The Broke & Obscure", ale to wciąż powiedzmy sobie szczerze tradycyjny brytyjski heavy metal, a nie podszyty rock'n'rollem bękart powstały z trójkącika metalu, hard rocka i punku.


Dawny luz i groove powraca w "My Face", kawałku brzmiącym jak żywcem wykrojony z mojego ulubionego krążka Wolfsbane, czyli "Down Fall the Good Guys". Podobnie rzecz się ma z "Money Talks", tyle tylko, że ten kawałek zalatuje mi bardziej debiutem Anglików. Po strasznie nieudanych smutach "Seen How It's Done" Wolfsbane na swym ostatnim krążku nagle przypomina sobie o swej fascynacji punkiem. "Beautiful Lies" i "Protect & Survive" to szybkie strzały, przywodzące na myśl świetny "Temple of Rock". Trzy ostatnie kompozycje to znów powrót w heavy metalowe rejony i odwrót z dawnej stylistyki Wolfsbane. Z trójki "Black Machine", "Violence" i "Die Again" najmniej przekonuje mnie ten pierwszy. Jest jakiś taki niemrawy w porównaniu do rozhulanego "Violence" i masywnego zamykacza albumu, który w dodatku posiada monumentalny refren i kapitalne partie gitar.

"Wolfsbane" wyszło jeszcze w edycji limitowanej, z dodatkowym dyskiem zatytułowanym "Everything Else", który posiada sześć kawałków - trzy covery i trzy nowe kompozycje. Warto poszukać tego arcyrzadkiego wydania dla dwóch kompozycji -  Wolfsbane'owej wersji "For You" z repertuaru Anti-Nowhere League (tak, tych od Metallicowego "So What?") i autorskiego "End of the Century". Kto słuchał ten wie. Te dwa utwory po prostu wysadzają z laczków swoją witalnością.


"Wolfsbane" to kopalnia świetnych, tradycyjnych heavy metalowych riffów i skarbnica udanych kompozycji. Mimo iż Wolfsbane straciło na swym ostatnim krążku dawnego luzackiego ducha, album ten i tak pozostaje świetnym przykładem jak wielkim talentem była ekipa z Tamworth. Poza tym "Wolfsbane" posiada jeden, największy atut. Moim zdaniem to płyta z najlepszym "vocal performancem" Blaze'a Bayleya. Wokalista ten brzmi na tej płycie dziko, witalnie, mocarnie. Śpiewa z zadziorem i werwą, której blisko w sumie do "The X Factor" (ale było tam za wiele zamulaczy by Blaze mógł w pełni rozbłysnąć), a którą stracił gdzieś na "Virtual XI". Fanów jego talentu do tego wydawnictwa przekonywać nie muszę. Tych co go nie lubią i tak nie przekonam... Było nie było kawał porządnego metalowego grania.

Grzegorz Żurek