Coraz więcej pojawia się zespołów, które trudno konkretnie zaszufladkować do jakiegoś gatunku muzycznego. Gdyby jeszcze ów zespół prezentował się podobnie stylistycznie na każdym kolejnym wydawnictwie taka procedura byłaby także o wiele łatwiejsza. Tylko co zrobić w przypadku, kiedy kapela jest "mobilna" gatunkowo i ciągle poszukuje?
Tak właśnie prezentuje się na dzień dzisiejszy Mudvayne. Już trochę lat zeszło im w branży, wobec czego łatek, które próbowano im przykleić też było wiele, od nu metalu zaczynając i na alternatywie kończąc. Po przesłuchaniu ich najnowszej płyty zdecydowanie przychylałbym się do tej ostatniej opcji.
"Mudvayne" już na pierwszy rzut oka nie jest zwykłym wydawnictwem. Panowie, chcąc zachęcić do kupna płyty, która jako nośnik powoli zaczyna odchodzić do lamusa, wpadli na całkiem ciekawy pomysł. Otóż książeczka płyty ujawni swoją zawartość dopiero wtedy, gdy zostanie potraktowana promieniami UV. Ale przecież szata graficzna płyty to jedno, a zawartość krążka to drugie.
Już po przesłuchaniu pierwszych dźwięków byłem całkowicie pewien, że alternatywny metal to najlepsze określenie dla muzyki jaką obecnie wykonują Amerykanie. Numer pierwszy "Beautiful and Strange" przynosi intro w postaci sampli, a po nim…blasty (!). Muszę powiedzieć, że to dość nietypowe zjawisko jak na Mudvayne, tym bardziej, że panowie na ostatnich albumach przyzwyczaili nas raczej do spokojniejszych rzeczy. Początek iście piorunujący i muszę powiedzieć, że tylko zaostrzył on apetyt na więcej. Kawałek ten jest zdecydowanie dobrym wyznacznikiem dla całego albumu. Można w nim wychwycić trochę z "L.D. 50" i trochę nowszych brzmień. Ot, taka przekrojówka.
"1000 Mile Journey" to z kolei numer, który mógłby pasować zarówno na "Lost And Found" lub "The New Game". Bardzo melodyjny, z charakterystycznym zadziorem, idealnie nadający się na singla. Co ciekawe, zespół na postawił na dość dużą ilość gitarowych solówek, co do tej pory nie miało za często miejsca. Jedną z nich można usłyszeć choćby w numerze "Scream With Me". Jeśli chodzi o warstwę instrumentalną muzycy po raz kolejny stanęli na wysokości zadania. Pomimo licznych zmian tempa, zawirowań i różnego rodzaju przejść, wszystko brzmi bardzo dobrze i profesjonalnie. Szczególne pochwały należą się tu gitarzyście Gregg’owi Tribbettowi i basiście Ryanowi Martinie, który udowadnia swój kunszt w kawałku "Beyond The Pale". Utwór ten doskonale pokazuje siłę i charyzmę Mudvayne. Zresztą podobnie jak "Burn The Bridge", bardzo dobry, z tak dobrze znanymi wszystkim fanom mieszanymi partiami wokalnymi Chada Graya.
Na wydawnictwie nie zabrakło też spokojniejszych momentów. Zdecydowanie do takich zaliczają się "All Talk" ze spokojną zwrotką i mocnym refrenem (zakrawa na hicior), "Out To Pasture", który po raz kolejny doskonale pokazuje przekrojówkę twórczości kapeli i całkowicie akustyczny kawałek "Dead Inside".
Można śmiało powiedzieć, że album jest solidny i dobry. Bez dwóch zdań. A, że Mudvayne jest bardzo płodną ostatnimi czasy formacją i zdecydowanie rozpieszcza nas jeśli chodzi o nowe krążki ("The New Game" ukazało się w 2008) życzymy sobie (w związku z czasem świąteczno-noworocznym), aby na kolejne wydawnictwa także nie przyszło nam czekać za długo. A najlepsze w tym oczekiwaniu jest zawsze to, że nie wiadomo, co tym razem zaproponują nam Chad Gray i spółka i w jaką muzyczną przygodę zabiorą nas tym razem.
Krzysztof Kukawka