Candlemass

20 Year Anniversary Party

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Candlemass
Recenzje
2009-12-17
Candlemass - 20 Year Anniversary Party Candlemass - 20 Year Anniversary Party
Nasza ocena:
9 /10

To kolejne, trzecie już DVD Candlemass. Sporo tego jak na kapelę doom metalową, ale tym razem nadarzyła się wyjątkowa okazja, aby wydać ten materiał. Już sam tytuł wskazuje, że na zawartość tego wydawnictwa składa się jubileuszowy koncert, jaki Szwedzi zagrali w marcu 2007 r. w Sztokholmie z okazji dwudziestolecia istnienia.

Właściwie kapela istnieje dłużej, bo przecież "Epicus Doomicus Metallicus" ukazał się w 1986 r., ale w sumie to nieistotne. Ważniejsze jest, że nie był to zwyczajny set. Na scenie wraz z zespołem pojawiło się bowiem aż siedmiu wokalistów. Z repertuarem doomowej legendy zmierzyli się zaproszeni goście czyli Mikael Akerfeldt (Opeth), JB (Grand Magus i Spiritual Beggars), Mats Leven (Krux) oraz Tony Martin (zdaniem wielu najgorszy wokalista w historii Black Sabbath). Większość z nich poradziła sobie z materiałem całkiem w porządku, może z wyjątkiem JB, prawdopodobnie zmęczonego wcześniejszym koncertem, gdyż to własnie Grand Magus tego wieczoru pełnił rolę supportu Candlemass. Element pewnej żenady wprowadził też Akerfeldt, który zapewne z braku czasu spowodowanego udzieleniem wywiadów, rozdawaniem autografów i całym tym szumem wynikającym z bycia gwiazdą, nie opanował słów do "At the Gallows End" i przez cały występ trzymał w ręku kartkę papieru z tekstem. Najważniejsze były jednak występy trzech głównych mistrzów ceremonii tego wydarzenia czyli Tomasa Vikströma, Roberta Lowe i Johana Längquista. Jak widać zabrakło Messiaha Marcolina, co zważywższy na jego rolę jaką pełnił w zespole w przeszłości może być sporym rozczarowaniem, jednak nie niespodzianką, biorąc pod uwagę jego kolejny i oby już ostatni konflikt z resztą muzyków. Zabrakło także Bjorna Flodkvista, który śpiewał na "Dactylis Glomerata" i "From the 13th Sun", ale o tym okresie chyba wszyscy z zespołu próbują zapomnieć.


Cały set rozpoczął Tomas Vikström - wokalista Candlemass z okresu "Chapter VI" który zaprezentował m.in. materiał z tego krążka ("The Dying Illusion", "Where the Runes Still Speak" i "The Ebony Throne") przez wiele lat znajdujący się poza koncertową setlistą zespołu, gdyż Messiah nie chciał śpiewać tych utworów. Vikström poradził sobie całkiem nieźle i sprawiał wrażenie szczęśliwego mogąc znowu pojawić się na scenie wraz z Candlemass i zaśpiewać te kawałki. Występ Roberta Lowe przejdzie zapewne do biografii zespołu jako pierwszy koncert tego wokalisty z Candlemass. Jednocześnie po raz pierwszy został na żywo zaprezentowany utwór z "King of the Grey Islands" ("Demonia 6"). O klasie wokalnej Roberta nie trzeba chyba nikogo przekonywać, wokalista na tle reszty frontmanów błyszczał najjaśniej i swoje partie odśpiewał najlepiej, bez śladów tremy, która mogła się pojawić przy okazji bądź co bądź pierwszego występu z zespołem. No i czas na punkt kulminacyjny koncertu czyli Candlemass z Johanem Längquistem za mikrofonem. To również historyczne wydarzenie, bo mimo, iż Längquist zarejestrował partie wokalne na "Epicus Doomicus Metallicus" - kamieniu milowym tego gatunku, nigdy wcześniej nie wystąpił z zespołem na żywo. Ciężko uwierzyć, że na to wydarzenie trzeba było czekać aż tyle lat.

Längquist początkowo sprawiał wrażenie nieco stremowanego i zaczął dość niemrawo, jednak z czasem było coraz lepiej i nieśmiertelne klasyki z debiutu w jego wykonaniu zabrzmiały naprawdę świetnie. Całość zakończyło "Solitude" z udziałem wszystkich trzech wokalistów, czyli wymarzony wręcz finał. Cały set został zarejestrowany bez większych fajerwerków i bez wielu kamer. Obraz chwilami jest nawet nieco nieostry, a montaż daleki od perfekcji charakterystycznej dla wielu dzisiejszych DVD, co chwilami bardziej przypomina dobrze zrealizowany bootleg niż oficjalne wydawnictwo. Do tego kapela brzmi bardzo naturalnie, ścieżki nie noszą śladów późniejszych obróbek, słychać wszystkie niedociągnięcia instrumentalistów i potknięcia śpiewaków. Oprzeć się pokusie studyjnych poprawek nie jest łatwo w dzisiejszych czasach i cieszy, że zespół się na to zdecydował. Dzięki temu całość sprawia bardzo autentyczne wrażenie i lepiej oddaje prawdziwy charakter występu na żywo.


Jako dodatek dorzucono coś w rodzaju mocno chaotycznej relacji z przygotowań do koncertu. Pani dziennikarka trochę bezwładnie kręci się po klubie robiąc wywiady z kim tylko się da. Za nią podąża kamerzysta kręcąc wszystko w równie nieuporządkowany sposób. W ten sposób, oprócz muzyków mających pojawić się tego dnia na scenie, udało jej się złapać nawet Lee Doriana, który po koncercie pełnił rolę didżeja, a gdzieś tam w grupce ludzi czekających na wejście do klubu mignął nawet przez chwile Johnny Hedlund - frontman Unleashed. Świetne wydawnictwo.

Szymon Kubicki