To pierwsze oficjalne DVD Solitude Aeturnus. Wydaje się, że Amerykanie idealnie wybrali moment na takie wydawnictwo. Dwadzieścia lat istnienia i ostatni, rewelacyjny krążek "Alone" wydany po długiej przerwie, to wystarczające powody, aby uwiecznić na płycie obecną koncertową formę zespołu.
Miałem okazję osobiście oglądać ten koncert w warszawskiej Stodole, więc byłem ciekaw jak to wszystko wypadnie w telewizorni. Pamiętam, że frekwencja tego wieczoru nie dopisała szczególnie, czemu zresztą trudno się dziwić. Po pierwsze, tradycyjny doom metal, czy też heavy/doom jak chcą niektórzy, nie jest gatunkiem cieszącym się w Polsce szczególną popularnością. Do tego dorzucenie bohaterów tej recenzji wraz z Onslaught jako rozgrzewaczy przed Vader nie było zbyt szczęśliwym pomysłem organizatora. Gatunkowe zróżnicowanie to fajna sprawa, ale nie w każdym przypadku. Solitude Aeturnus to chyba nieco zbyt długa nazwa, by naszywka z tej treści zmieściła się na kostce przeciętnego młodocianego fana Olsztynian. Widać było, że spora część zgromadzonych ludzi nie do końca rozumiała, o co chodzi w takiej muzyce. Na szczęście na DVD publika nie jest pokazywana zbyt często, a jeśli już jest, to raczej z takich ujęć, które pozwalają na zatuszowanie frekwencyjnych braków. Zawartość muzyczna "Hour Of Despair" to prawdziwa uczta.
Jeżeli ktokolwiek uważa, że koncert doomowej kapeli to gwarantowana nuda, powinien zrewidować swoje poglądy podczas oglądania tego DVD. Solitude Aeturnus zaprezentował się po prostu znakomicie. Przede wszystkim, wielkie brawa dla Roberta Lowe, który bez żadnych problemów odtwarza na żywo wszystkie partie wokalne. Równie znakomicie radzą sobie instrumentaliści. Nie można tu wprawdzie mówić o jakimś szczególnym show, zwłaszcza basista przez cały koncert stoi jak wrośnięty w tym samym miejscu, ale nie przeszkadza mi to jakoś szczególnie. W końcu to nie Lordi, tu liczy się wspaniała muzyka i dużo emocji. Zespół zaprezentował przekrój przez całą twórczość i zagrał kawałki ze wszystkich płyt, poza "Beyond the Crimson Horizon", kładąc nieco większy nacisk na "Alone" oraz "Through The Darkest Hour". I nic w tym dziwnego, bo właśnie utwory z tych płyt błyszczą najjaśniej. Nie zabrakło także mocno bootlegowych dodatków w postaci dwuutworowego fragmentu koncertu z Fort Worth z 1987 r. oraz pięciu kawałków zarejestrowanych w 1992 r. w Dallas. Historyczną wartość ma zwłaszcza ten pierwszy, pochodzi bowiem z okresu, kiedy Solitude nie miał na koncie pełnej płyty, a w zespole nie było jeszcze Roberta Lowe. Stojący za mikrofonem Kris Gabehart, wyglądający trochę jak Rudi Völler, nie radzi sobie najlepiej, zresztą reszta składu także wypada dość marnie. Lepiej wygląda sytuacja z drugim koncertem, poza intrem w postaci utworu Dead Can Dance, wypełnionym kawałkami z pierwszych dwóch płyt.
Do tego wszystkiego obowiązkowy wywiad z małomównym Lowe i gadatliwym Johnem Perezem, wspominającym nawet o swoim udziale w Rotting Corpse. Świetne DVD, zdecydowanie do obejrzenia więcej niż jeden raz.
Szymon Kubicki