Na Zachodzie bez zmian…
Paradoksalnie, w składzie uznanej niemieckiej heavymetalowej kapeli Accept powiało jednak wiatrem zmian. W jej szeregach, od chwili premiery albumu "Blind Rage" z 2014 roku, doszło do roszad personalnych, ponieważ na drugą gitarę, w miejsce Hermana Franka, wskoczył znany z Grave Digger i Rebellion Uwe Lulis, zaś na bębnach Stefana Schwarzmanna zastąpił Amerykanin Christopher Williams. Wciąż nie zmienia się natomiast styl Accept.
Piętnasty już album kapeli zatytułowany "The Rise Of Chaos" zawiera kompozycje poruszające się po wypracowanych przez Niemców heavymetalowych standardach gatunku znanych w tej części Europy. Tak oto kompozycja tytułowa, czy też "Die By The Sword", "What's Done Is Done" i "Worlds Colliding" charakteryzują się serią szybkich, dynamicznych i kąśliwych zagrywek gitarowo-perkusyjnych, którym przewodzi wspierany charakterystycznymi "judaszowymi" chórkami chyba nieco już czujący upływ czasu wokalista Mark Tornillo. Wymienione utwory zostały wypchane typowymi dla gatunku riffami, często też ozdobiono je porywającymi solówkami gitarowymi, ale ewidentnie nie ma tym nic odkrywczego. Accept nagrywał już lepsze albumy. Nie jest tak, że ich utwory na "The Rise Of Chaos" brzmią przeciętnie, ale można trochę pomarudzić, że niemal wszystko już słyszeliśmy.
Muzycy Accept na nowym krążku zdołali również zarejestrować kompozycje, które mogą wejść do kanonów twórczości zespołu, a na pewno trafić na stałe do koncertowego setu. Najwięcej szans daję numerowi "Koolaid". Otwarty gitarą czującą ducha NWOBHM utwór stanowi jeden z lepszych przykładów wysokich umiejętności i doświadczenia Accept, a przy tym dobrze wpisuje się w klimat obecnych czasów. Numer poprowadzony na wciągającym galopującym riffie okazuje się klasyczną narracją dla nieprzemijającego heavy metalu, który we współczesnym wydaniu też może być czymś więcej, niż tylko solidnym rzemiosłem. Warto dodać, że oprócz heavymetalowego zasuwu formacja na "The Rise Of Chaos" kilkukrotnie zabawiła się tempem utworów. Kapela spróbowała wprowadzić nieco groove do swojej twórczości ("Hole In The Head", "Race to Extinction"), a nawet zbliżyć się do hard rocka w stylu AC/DC ("Analog Man"). Szczególnie ten drugi pomysł wypadł nieźle. Tak jakby bracia Young i Brian Johnson nieco odmłodnieli i zmienili akcenty.
Widać też, że amerykański perkusista Christopher Williams chciał się zaprezentować w studyjnych szeregach Accept z mocnej strony, o czym najlepiej świadczy najcięższy na dystansie albumu "No Regrets", gdzie nadaktywne bębny Williamsa znalazły dobre porozumienie z gitarami Wolfa Hoffmanna i Uwe Lulisa, choć to wszystko i tak dzieje się w ramach niejako odgórnie narzuconej konwencji. Co gorsza, na krążku znalazły się też utwory bezpłciowe, vide "Carry The Weight", choć problem tego numeru może polegać na tym, że znalazł się pod koniec tracklisty albumu.
Domyślam się, że nikt od Accept nie oczekuje już wyznaczania nowych standardów w heavy metalu. Kapela też raczej nie odczuwa presji na nagrywanie klasyków. Dziś najlepsze w Accept jest to, że zespół ma wciąż wystarczająco dużo mocy, aby nagrywać dobry heavy metal. Taki właśnie jest "The Rise Of Chaos".
Konrad Sebastian Morawski