Już niedługo na sklepowych półkach pojawi się długo za długo wyczekiwana nowa płyta gigantów z Nevermore, "The Obsidian Conspiracy". W czasie oczekiwania na premierę nowego albumu Amerykanów warto odświeżyć sobie ich ostatnie Dzieło, przez duże D, "This Godless Endeavor".
Od 2005 roku Nevermore, targany problemami z gitarzystami, milczał jak zaklęty. W międzyczasie chłopaki próbowali zaspokoić nasz głód świetnym DVD, a Jeff Loomis i Warrel Dane postanowili uraczyć nas płytami solowymi, całkiem udanymi zresztą. Ale te zastępcze produkty nie dadzą takiego nasycenia jak nowa muza ich macierzystej kapeli. A warto zauważyć, że Nevermore poprzeczkę ostatnią płytą zawiesił sobie bardzo wysoko.
"Modern Metal Classic" świeci nam w oczy naklejka na opakowaniu "This Godless Endeavor" buńczucznie zgłaszając prawo do postawienia w jednym rzędzie z największymi metalowymi albumami. I, cóż, ma do tego prawo. Płyta z 2005 roku to rzecz wytyczająca nowe szlaki, które do tej pory pozostają nie przetarte buciorami naśladowców. Na podłożu, na którym niby nic nowego nie da się zasadzić, Nevermore stworzył zupełnie nową jakość, wydając album-kwintesencję całej swej twórczości (fani "The Politics Of Ecstasy" siedzą na to stwierdzenie cicho). Niby mamy tutaj do czynienia z heavy/thrash metalem, czy też U.S. powerem, ale nie do końca.
Otóż wykorzystując gotyckie inspiracje Dane'a (ale z tej dobrej, Sister Of Mercy'owej szkoły), prog-metalowe zapędy Loomisa i niebanalne opanowanie gitary tego ostatniego i Steve'a Smytha Nevermore pchnął swoją muzykę w niezbadane rejony. "This Godless Endeavor" to rzecz, z jeszcze bardziej obezwładniającym klimatem niż na "Enemies of Reality". Zarazem jest to twór jeszcze bardziej zakręcony, chory, z prog-metalowymi zmianami kierunków i nastrojów. Nie wiadomo, co wydarzy się za chwilę, gdy myślisz, że rozgryzłeś już kompozycję ("Final Product"). Wszystko w dodatku zalane jest kaskadami niebanalnych solówek i partii instrumentalnych.
A całość pozostaje bardzo "heavy", masywna i mocarna. Gitary brzmią nieziemsko, precyzyjnie i po prostu morderczo. Nawet jak te wspomniane gotyckie inspiracje wychodzą tu czy tam (głównie w "Sentient 6") to wszystko poraża jakością produkcji. No tak, produced by Andy Sneap. Wiele smaczków poupychanych jest tu po kątach, takich jak niekiedy schowane w mixie niejednoznaczne wokale Dane'a. Który swoją drogą nagrał ścieżki życia. Można tęsknić za tymi wysokimi pieniami, za które wszyscy go pokochali, a których na "This Godless Endeavor" praktycznie nie ma, ale i tak to co robi ociera się o geniusz. Zresztą tak jak i całość tej płyty.
Czy jest to niesamowicie ciężki riff jak w "Psalm Of Lydia", czy rzecz bardziej zwiewna jak "Sell My Heart for Stones", tudzież atakująca małżowiny uszne jak w "Born" radość nie może opuścić mego wiecznie poszukującej duszy. To jest jedna z tych płyt, które mogę słuchać i słuchać i NIGDY mi się nie znudzą, po prostu to wiem. Całości dopełnia świetna obwoluta całości, kapitalne grafiki we wkładce. Czego chcieć więcej? Tylko żeby w 2010 Nevermore utrzymał tendencję wznoszącą.
Grzegorz Żurek