"Żurku, tak już ten świat jest skonstruowany" powtarzam sobie ilekroć widzę mega-luzaków - rodzimych raperów, zagranicznych ładnych chłopców podrygujących do bitów Timbalanda czy innych uśmiechniętych wykonawców re-definiujących pojęcie "sztucznego luzu" w jakiejkolwiek telewizji muzycznej. "Tak już jest świat skonstruowany", mówię sobie, "Musi istnieć marny ogół, by jednostki mogły wyróżniać się swoją zajebistością".
Ale są sytuacje, kiedy nie mogę mydlić sobie oczu marnymi wymówkami. Kiedy nie znajduje odpowiedzi na nurtujące mą filozoficznie usposobioną duszę pytania. Jak na przykład dlaczego genialny niemiecki zespół, President Evil, marnuje się na samym dole marginesu popularności, mimo iż wysmażył dwa krążki, których słuchać mogę dzień i noc, on and on i wciąż mi się nie nudzą. Fenomen jakiś?
Pewnie Ci co znają ten zespół już wymyślają jakieś inwektywy (nie ma jakiejś famy ten band wśród metalowej braci), którymi opiszą mój gust. Ale to właśnie gust jest źródłem mojego upodobania. Bo President Evil grając zabójczo prosto łączy w jedno brud rock'n'rolla, podejście Motorhead z thrash metalowym łojeniem i sprytnym podejściem do komponowania. A czego ja mogę chcieć więcej? Jako remedium na płynące z głośników blasty dnia codziennego tudzież jazzującej ekwilibrystyki wszelkiej maści progeniuszy płyta "Hell In A Box" jest jak znalazł.
Powyżej macie najlepszą z możliwych wizytówek stylu tej grupy. Szybkie bicie perkusji, zmieniające się niekiedy na bardziej stonerowe pochody. Brudne gitary prujące wybornymi riffami. I Johnny Holze rzygający zabawne, ale zarazem niekiedy refleksyjne teksty (wspomniana kompozycja tytułowa). Ma chłop barwę głosu niczym wywalony z Chrome Division Eddie Guz (czyli kierunek Lemmy). Tylko muza President Evil jest o tyle lepsza od propozycji wspomnianej kapeli z Shagrathem od Dimmu Borgir, iż nie ma wycieczek do krainy wesołego melodyjkowania. Sound niemców jest też brudny, żywy i masywny jak sam (sora, ale muszę) skurwysyn! Jednym słowem na to czekałem: rock'n'roll, który ma moc metalu bez cienia (znowu przepraszam za słownictwo) pedalstwa.
Przy czym nie zrozumcie mnie źle. "Hell In A Box" to nie są jakieś wytopy z huty pozbawione melodii. Ta jest obecna w rzeźbieniu gitar, aczkolwiek masywność całości nadaje odpowiedni sznyt chorusom z omawianej tu płyty i wszystko żre jak trzeba. Co się też może podobać u President Evil to fakt, iż każda kompozycja jaka wychodzi spod ich niemieckich paluszków ma swój indywidualny charakter. Całość tworzy jakość ich brzmienia, ale niekiedy idą panowie bardziej w rock'n'roll ("New Junk City"), niekiedy bardziej w thrash ("Hell In A Box"), czy stoner ("Return Of The Speed Cowboys") pozostając ciągle tymi samymi nieokreślonymi smykami z pograniczu rocka i metalu.
Ciężko zdobyć tę płytę, ale radości daje ona co nie miara. "Hell In A Box" jest świetną odskocznią od trochę sflaczałego ostatnimi czasy rocka czy z lekka zbyt poważnego metalu. President Evil atakując z ukrycia przekonuje bardziej niż niejeden "majors" swym bezkompromisowym brzmieniem i wybuchową mieszaniną stonera, rock'n'rolla i metalu. Dobra, kończę pisać i idę załączyć sobie "Jesus Factor Negative" z tej właśnie płyty. Co i wam polecam.
Grzegorz Żurek