Już niedługo Rootwater wybierze się w Polskę długą i szeroką, miodem i wódką płynącą, na jesienno-zimowe koncertowanie. Zespołowi temu należy się atencja jak mało któremu rodzimemu metalowemu bandowi, więc tym, którzy w swej ignorancji nie znają jeszcze tej kapeli przybliżę płytę, dzięki której Rootwater wybił się na rodzimym rynku muzycznym, że tak powiem (bo czymże jest wybicie się w naszym kraju? Obecność na najpopularniejszych stronach z warezem? Ale to jest osobny temat...).
Dlaczego tym muzykom z iście kozackimi temperamentami należy się wspomniana atencja? Otóż dlatemu, że każdą nową płytą przełamują kolejne konwenanse i bez sentymentów z każdym kolejnym wydawnictwem poszerzają horyzonty swojej twórczości, zachowując ducha swojej muzyki. A jakaż to muzyka? Otóż na nowoczesnych metalowych resorach, z pełnym poszanowaniem tradycji hard and heavy, panowie muzykanci pod szyldem Rootwater penetrują różnorakie terytoria poza-sieczkowe, umiejętnie wplatając elementy swych odważnych poszukiwań pomiędzy ciężkie nutki. Na wydanej w 2007 roku płycie "Limbic System" padło na folk, czego zapowiedź znajdowała się na debiucie formacji w hiciarskim "Hava Nagila".
Tribalowe intro nastawia nas na muzyczną wycieczkę po szlakach nawiedzanych przez Cejrowskiego, tymczasem po krótkim wstępie dostajemy taki strzał między oczy, że sąsiedzi zza ściany w zadumie rzekną tylko iż słuchacie "hardego coru". "Back To The Real", bo o tej kompozycji z supełkami wspomniałem przed chwilą, wybucha energią niczym reaktor w Czernobylu i zatruwa nas wirusem miłości do Rootwater niczym radioaktywna chmura. A im dalej w las, tym więcej grzybów moi drodzy.
"Lord Of The Flies", "Dorico" czy kolejny ludowy cover "Caje Sukarije" (serio, czy tylko dla mnie Taff gdy śpiewa w tym kawałku po polsku brzmi jak Kazik?) to już romanse z estetyką folkową pełną gębą. No ale skoro do nagrań, oprócz tradycyjnie rockowego arsenału, użyto takiego osprzęta jak didgeridoo (nie mylić z dildo), akordeon, kongi i poliszynel wie co jeszcze to efekt mógł być tylko jeden. Wysokooktanowa mieszanka nowoczesnego rocka z pysznymi dźwiękowymi uzupełniaczami daje po prostu mordercze rezultaty. Początek mojego osobistego faworyta z tego albumu - "Balcan Butterfly" czy "Climchoque" o niemal kabaretowym posmaku to tylko przykłady. A Ci co mają serca mroczne i true niczym dzik atakujący norwegów podpalających leśny kościół niech nie dostają sraczki z nerwów, bo Rootwater na "Limbic System" umie wyprowadzić precyzyjne ataki i skosić przy samym gruncie. Że wspomnę chociaż kompozycje o bardzo współgrającej z zawartością muzyczną nazwie "War".
Zamiar miałem w tym akapicie wychwalać pod niebiosa frazowanie fraz, aranżowani linii wokalnych i inne tego typu eci-peci Macieja Taffa, który śpiewa na "Limbic System". Ale sobie daruje, bo w każdej recenzji tego albumu, każdy recenzent bez wyjątku nachwalił jego umiejętności, więc po co mam i ja mu słodzić? Rzeknę tylko, iż głos pana wokalisty to skarb narodowy, nie tylko metalowy. Uciekając jednak od rymów częstochowskich, chciałbym zwrócić waszą uwagę na coś co, obok świetnych wokaliz, jest największą zaletą omawianej tu płyty. Kompozycje! Nie ma na "Limbic System" dwóch takich samych kawałków. Wszystkie tracki są autonomicznymi tworami, o swoich własnych charakterach, a zarazem tworzą spójność i jedność całego albumu. Czyli o nudzie mowy być nie może. Nie wiadomo co czeka tuż za rogiem, a wielokrotnie zaskoczymy się kolejnymi kawałkami niczym pięknym wykonaniem pasodoble przez Pudziana w "Tańcuj Z Gwiazdami".
No i o czym ja tu rzec jeszcze mogę...Chyba tylko o tym, że "Visionism", kolejna płyta Rootwater, zmasakrowała "Limbic System" niczym Kapitan Bomba Kutanoida. I taka to właśnie nieprzewidywalna kapela... Wydali płytę ocierającą się o geniusz, rzeczony "Limbic", by w dwa lata później wywindować swą twórczość na poziom wręcz kosmiczny. Dlatego zachęcam po sięgnięcie po twórczość Rootwater jak najszybciej. Chcecie ominąć kolejne niespodzianki jakie szykują ci muzycy w przyszłości?