Przyjemne światło wczesnojesiennego słońca odbijało się w wypolerowanych chromowanych częściach sunącej ciężko jezdnią maszyny. Blask mile grzejącej, ale nie męczącej swym blaskiem poświaty płynącej z płonącej na czystym niebie kuli rozświetlał też ćwieki, którymi ponabijana była skórzana kurtka kierowcy wehikułu. Pojazdem owym był motor, gabarytami przypominający krążownik "Easy Rider'a".
Zawiał lekki wietrzyk, wzbijając z szosy suche listki, które pospadały z drzew rosnących koło jezdni. Porwał on również wystające spod bandany ciemne włosy kierowcy. Nagłe ochłodzenie klimatu uświadomiło motocykliście, iż męczy go pragnienie. Po chwili jazdy zamajaczył w oddali jeden z tych barów postawionych nie wiadomo dla kogo w środku drogi donikąd. Mężczyzna z radością zjechał na kawał ubitej ziemi, służącej za parking przed lokalem. Parę zdezelowanych truck'ów i kolejna para nie mniej zdezelowanych aut osobowych dawała świadectwo czego mógł oczekiwać w tej spelunie. Kierowca zaparkował motor, przeszedł obok zewnętrznej ściany baru z odpadającą farbą, zerknął na szyld i wszedł do środku ironicznie komentując pod nosem nazwę meliny.
- Pod małpim zwisem, hehe...
Mężczyzna podszedł do baru starając nie rozglądać się na boki. Życie nauczyło go, że w takich miejscach lepiej przyjść, zrobić co masz do zrobienia i wyjść nikomu nie rzucając się w oczy. Motocyklista podszedł pewnym krokiem do kontuaru, za który służyła oklejona gumolitem ("ciekawe rozwiązanie!" pomyślał) decha i zagadnął mężczyznę w średnim wieku z wydatnym brzuszkiem, zapewne barmana.
- Black Label? - Barman powstrzymał prychnięcie i wskazał ręką na wystawkę, która reprezentowała sobą mocno ograniczony asortyment lokalu.
- To daj Tajskie.
Odkapslowane piwo mile zasyczało i spieniło się. Butelka przywitała dłoń motocyklisty przyjemnie skroplonym chłodem. Ale mężczyźnie nie dane było skosztować trunku w spokoju.
- You Must Be Blind... - Usłyszał na prawo od siebie i w tym kierunku zwrócił wzrok. Siedział tam kawałek dalej na granicznym z czterech postawionych przed kontuarem krzeseł reprezentant "lokalnego elementu". Kraciasta koszula, ogorzałe oblicze oraz zmętniały wzrok, który błądził po mocno rockerskim outficie nowo przybyłego.
- Nie jest najlepsze, ale może być. - Motocyklista uniósł butelkę chmielnego wyrobu w salucie i pociągnął łyka.
- Nie, nie... Piwko wiadomo iż jest paliwem bogów. - Bywalec lokalu, przy akompaniamencie świńskiego śmiechu, ciężko podniósł swe cztery litery i przysiadł się do nowego gościa baru. - Black Label. - Kontynuował - Bleee. - Wywalając ozor zrobił wymowny gest.
- Say What You Will... - Motocyklista uśmiechnął się krzywo, wzruszył ramionami i pociągnął kolejnego solidnego łyka ze schłodzonej butli po czym wrócił do swojej czynności. Czyli odpoczynku w spokoju połączonego z gaszeniem pragnienia. Ale natręt nie chciał się odczepić.
- Been A Long Time... - Zaczął, ale przerwał mu motocyklista szorstkim "Co?". Bywalec, znacznie wyraźniej już, kontynuował. - Mija już długi czas odkąd musiałem komuś tłumaczyć, iż Black Label to niezbyt dobry wybór.
- A co Ci w nim nie pasuje? - Jeszcze spokojnie, popijając pytanie łykiem piwa spytał motocyklista.
- Cóż, wydajesz pieniądze na coś co wcale nie smakuje jakoś wyjątkowo.
- Nie smakuje wyjątkowo, ponieważ masa kopistów zaczęło pędzić trunki o podobnym bukiecie smaku - Motocyklista znacząco spojrzał w oczy swemu rozmówcy i dodał. - Ale trzeba pamiętać, co było pierwsze.
- Wszystkie te Labele są wyjątkowo podobne a Black na ich tle niczym się nie wyróżnia... - Przedstawiał dalej swą filozofię gościowi baru lokalny natręt.
- Polemizowałbym. - Motocyklista chciał zaznaczyć swe słowa mocno stawiając butlę piwa na kontuarze, ale gumolit zamortyzował nagły ruch. Niewzruszony mówił jednak dalej - Black Label oferuje sobą smak, w którym czuć nieokiełznany luz, oraz który powoduje pojawienie się na twych ustach niekontrolowanego uśmiechu radości. Każdy kolejny łyk, to zupełnie coś nowego... - Po czym łyknął, ale swój trunek.
- Eee... Za każdym razem jest to samo. - Strużka napoju ulała się z ust motocykliście i została wchłonięta przez jego gęsty zarost. - Ale śmiało, przekonuj mnie dalej... Spread Your Wings!
- Nie muszę nikogo do niczego przekonywać - Motocyklista wytarł brodę wierzchem dłoni, po czym dodał - Albo to rozumiesz albo nie. Albo jesteś przekonany od razu, albo nie przekonuj się wcale. Widzisz... - Znów odłożył piwo na kontuar. - Każdy łyk to niby to samo. Ale raz to jakby delikatniejsza nuta smaku... Jak delikatny motyw na pianinie... - Widząc wyraz twarzy natręta momentalnie wtrącił - Ale wciąż męski i mocny ten motyw na pianinie. - Odchrząknął zażenowany tą rozmową, a jednak kontynuował. - Znowóż niekiedy jest to nuta znacznie mocniejsza, prująca do przodu bez cienia litości. Innym razem znów jest to mocniejszy posmak, ale jakby bardziej...przebojowy.
- Nieźle opowiadasz. - Przytaknął stały bywalec lokalu.- Świetnie wylewasz na zewnątrz Whats In You... - Nachylił się do motocyklisty i skończył wypowiedź konspiracyjnym szeptem. - Ale Black Label to kupa i już.
Tego motocyklista już nie wytrzymał.
- Zaraz zobaczymy czy jesteś Too Tough To Die. - Po czym zamaszystym ruchem rozbił butelkę z niedopitym piwem o oparcie siedziska swego rozmówcy, który zszokowany podskoczył z rozdziawioną gębą.
Chwilę potem motocyklista wrócił na szosę, kontynuując swą podróż. Silnik jego pojazdu rozdzierał swym rumorem ciszę spokojnej okolicy znajdującą się po obu stronach drogi. Wietrzyk znowu zawiał, ale tym razem kierowcy motoru nie zachciało się pić, był już pokrzepiony. Jego brodate oblicze pozostawało niewzruszone, chociaż myślami wrócił do zajścia w barze. Skoro nie przekonywała jego rozmówcę siła słownych argumentów, użył siły innego rodzaju argumentów. Bo nieszczęśnik, który zaczepił go przed chwilą w lokalu nie wiedział, że swoją ostatnią wypowiedzią naraził się pewnej wyjątkowej Mafii.