Mam naturę szperacza, przyznaję. Mam świadomość, że tak jak w Polsce jest wiele niszowych a rewelacyjnych zespołów, tak w innych krajach też jest wiele utalentowanych a średnio znanych bandów. Parę razy w moich poszukiwaniach się sparzyłem, parę zaskoczyłem. Ale nic nie było w stanie przygotować mnie na dwie kapele - Szwajcarów z Pure Inc. i Niemców z Perzonal War. Pozwólcie, że wyspowiadam się z mej miłości do tych drugich.
Miałem to szczęście, że Niemców poznałem od "When Time Turns Red" - niewątpliwie ich najlepszej płyty. Ani wcześniejsze krążki, ani późniejszy "Bloodlines" nie podniosły mi aż tak ciśnienia (mimo iż wciąż są bardzo dobre) jak to wydawnictwo. A z czym mamy do czynienia? Otóż z thrash metalową ucztą w stylu "Black Albumu" Metallicy. Ale nie bójcie się, nie mamy do czynienia z bezczelnym kopiowaniem patentów. Chodzi mi o thrashową szufladkę - Perzonal War łoi bardzo rasowo, ale przy tym melodyjnie i wręcz przebojowo.
Na pierwsze trzy utwory przygotujcie sobie respirator lub zestaw do reanimacji. Te kawałki są, jak to mówią in inglisz, breathtaking. Tytułowy "When Times Turns Red" zaczyna się orientalnym motywem, po czym rozpoczyna się jazda bez trzymanki z podniosłym refrenem. Drugi w kolejce "In Flames" nie nazywa się tak bez przyczyny. Prosta galopada w zwrotce skontrastowana jest z bardzo szwedzkim, niemal właśnie In Flames'owym, refrenem. Czadzior. "For The Last Time", ostatni ze wspomnianej trójcy, to też thrash metalowy wpiernicz na całego. Po początku płyty człowiek czuje się jak po bliskim spotkaniu z fanami Cracovii, toteż bardzo cieszy "The Unbeliever" - utwór melodyjny, spokojniejszy ale wciąż oferujący ciekawe riffowanie, i cholernie chwytliwy chorus.
Niemcy z Perzonal War mieli głowy na karku. Tracklista "When Time Turns Red" ustawiona jest perfekcyjnie. Po chwili na oddech znów atakują szybko i zwinnie niczym rozwścieczona kobieta. "My Conspiracy" i "New Age" mimo iż nie są tak intensywne jak kawałki na początku płyty, to znów podkręcają tempo tego wydawnictwa. "Frozen Image" zaś zaskakuje na pełnej linii. Utwór ten bardziej może kojarzyć się z jakimś gotykiem (no dobra, może przesadziłem. Ale Type O Negative chętnie kupiłby od Niemców tą kompozycję), niż z thrash metalem! Ale track ten generuje mnóstwo niesamowitego, zimnego i nostalgicznego klimatu. Miłe urozmaicenie i tak już urozmaiconego materiału.
"5 More Days" i "Hope Dies Last" to kolejne chwile oddechu przed ostatnim kawałkiem. "Inferno" to strzał, który powali Was niczym widok wspólnego zdjęcia Dody i Nergala. Jest to najkrótszy kawałek na płycie, prujący do przodu jak Kubica w trzeciej części kwalifikacji. Każdy szanujący się headbanger powinien przy tej kompozycji stracić chociaż jednego zęba, wskutek niekontrolowanego machania banią.
I taka to płyta właśnie. Wyważona niemal perfekcyjnie między agresją i melodią. Czegoś zatem brakuje? Hmm... zróżnicowane kompozycje są, świetne brzmienie jest... No to brak chyba tylko lepszych solówek (te co są bardzo słabo rzucają się w uszy, niestety). Słychać że Niemcy sroce spod ogona nie wypadli. Dużo udanych riffów, zdawkowa a grzmocąca gra bębniarza... Nie mam czego się przyczepić, naprawdę.