Lubię Liv Kristine, naprawdę. Czy to w Theatre Of Tragedy, czy to na solowych płytach, tudzież w Leaves' Eyes. I nie, nie lubię jej dlatego, że w teledyskach niekiedy tak fajnie się pochyla... Chociaż fakt faktem, nastolatkiem będąc marzyłem by być przytulonym do jej norweskiej piersi. Lubię Liv za jej, jak na około-metalowe klimaty bardzo chilloutowy głos, i równie kojącą muzykę, jaka towarzyszy jej wokalom.
Wolałem imidż zespołu na "Lovelorn" niż na "Vinland Saga". Co za okrutny los mnie pokarał, że Liv znowu bawi się w małżonkę wikinga... I to trzeba powiedzieć wikinga niemieckiego. Alex Krull niestety znów ryczy wniebogłosy, ale na szczęście tylko w paru kawałkach. I to by było na tyle w kwestii narzekania. Bo płyta, na której gra praktycznie cały skład Atrocity, po prostu musi być zacna.
"Njord" zaczyna się od kompozycji tytułowej, która od razu ustawia wszystko na starcie. Nienachalne orkiestracje współgrają tutaj z gitarami. Trochę, jak na moje ucho, zbyt kartonowo-komputerowa perkusja (no ale cóż, trzeba się pogodzić z dzisiejszymi pro-toolsowymi standardami) ciut za bardzo wysunięta w mixie, ale całość i tak we władanie bierze niebiański głos Liv. Kawałek ten oferuje ciekawą, stylizowaną zagrywkę na wiośle i patetyczny finał, w którym się zatopimy i odpłyniemy w północną dal. Esencja tego, co Leaves' Eyes dopracowywało na "Vinland Saga" i "Legend Land". A trzeba przyznać, że następne kompozycje mają do zaoferowania różnorodną paletę odcieni, w obrębie obranego przez zespół kursu stylistycznego.
Czy to hiciarski EPkowo-singlowy "My Destiny" czy bardziej power-metalowy (praca perkusji) "Emerald Island" czy pseudo-folkowy "Scarborough Faith" - uśmiech nie schodzi z mojej brodatej gęby. Dostaje dokładnie to, czego oczekiwałem od Leaves' Eyes. Lajtowy gotyk z orkiestracjami, które jednak nie zabierają pierwszych skrzypiec gitarom. Słucha się całości bez cienia zażenowania, co nie zawsze jest dla mnie normą przy tego typu muzyce. Być może dlatego, że skład operujący instrumentami wokół głosu Liv potrafi wyprowadzić też porządny atak (jak np. w "Through Our Veins" czy "Northbound"), przypominając że wywodzą się z kapeli "bardzo metalowej". A może sprawia to brzmienie całości, pomimo tego iż rzecz jasna złagodzone, to z odpowiednim ciężarem, heavy po prostu.
Trochę folku, dużo średnich temp, odpowiedni ciężar całości, niewychylająca się orkiestra, dużo klimatu i ONA. Te elementy składowe zebrane do kupy dadzą nam efekt finalny w postaci "Njord". Tych którzy znają i kochają Liv nie muszę przekonywać do sięgnięcia po ten krążek. A fanów Closterkellerów i innych Artrosis, którzy mówią że kochają taką muzę a Leaves' Eyes nie znają, przywołuje do porządku! Naprawdę udany krążek w swojej konwencji.
Grzegorz Żurek