Wolę skromnych artystów, od tych głośno oznajmiających swą nieomylność. Jeśli ktoś samemu wywyższa własną twórczość pod niebiosa, musi mieć wsparcie mocnego materiału... A Static-X takiego nie ma.
"Cult Of Static", hę ? Kult?!?! Dobra, w okresie "Machine" gdy cały nastoletni światek nucił pod dziewiczym wąsem "Cold" Static-X podnosił ciśnienie swoją ofertą muzyczną. Wtedy Wayne Static miał do zaoferowania świeży, jak na tamten czas, kolaż nutek. Połączyć monotonny industrial z rządzącym onegdaj nu-metalem, a przy okazji wpleść trochę pożyczonych od Fear Factory dźwięków zapewne nie było łatwo. Ale gdzieś po drodze rozmienili się na drobne, i świat o nich zapomniał.
Wypłynęli znów przy płycie "Cannibal". I tu muszę przyznać, że mimo różnych recenzji, osobiście tamten album przypadł mi do gustu. Był urozmaicony, miał fajną "psychiczną" atmosferę. I, jak to bywa w music buisnessie, Amerykanie na moje oko (a raczej ucho) wyczuli koniunkturę. Chcieli podobnymi środkami wyrazu ponownie trafić do tych, którzy rozkoszowali się muzyczną ucztą oferowaną przez "Kanibala". Wyszło średnio na jeża, a nawet gorzej.
Mijają czterdzieści dwie minuty, a ja się zastanawiam. Głównie nad tym, czy były jakieś przerwy między utworami. Nie wymagam od muzyków wiele tak naprawdę. Zdaje sobie sprawę jak trudne jest komponowanie, dlatego często (niezrozumiale dla moich znajomych) katuje się płytami, które średnio lubię. Ale nowego Static-X nie będę maltretował aż do "polubienia". Po pierwsze to nie znoszę twórczości na zasadzie ctrl-c/ctrl-v, po drugie nie lubię zasypiać przy głośnikach...
Zaczyna się nawet poprawnie. "Lunatic", znany już z soundtracku do ostatniego filmowego "Punishera", wzbogacony o solówkę Dave'a Mustaine'a brzmi jak bonus z "Cannibal", ale ten z gatunku udanych. Co się dzieje potem jednak woła o pomstę do nieba. Kto umie odróżnić "Z28" od "Terminal", czy ten ostatni od "Hypure" jest nie lada bohaterem. Z letargu wyrwał mnie dopiero początek "Tera-Fied", ale tylko na chwilę. Po wstępie Static-X znów zaczął grać bodaj te same nutki co w poprzednich kompozycjach. "Stingwray" - o tak, tu na chwilę się ocknąłem by pomachać łebkiem. Fajny, "jadący" track, z tą nie do końca normalną atmosferą znaną z poprzedniego wydawnictwa Amerykanów. "You Am I", czyli następny utwór w rozkładzie jazdy również może się podobać. Zaczyna się niczym coś z repertuaru Fear Factory, i daję nadzieję. Ale brutalnie zostanie ona Wam odebrana, przez miernotę czyhającą dalej. Już tylko bardziej odhumanizowany "Grind 2 Halt" i koniec udręki.
Rozumiem, że industrial, to muzyka chłodna, zimna, monotonna (dobrze, że nikt nie powiedział tego muzykom z nieodżałowanego SYL). Pytanie zatem, dlaczego tak wielu muzykantów, którzy mają "industrial" w "genre" daje radę ? Ba, dlaczego Static-X wcześniej budziło do życia, a teraz postanowiło wszystkich uśpić? Brak tu mocy. Bijąca, niczym zacięta maszyna perkusja nudzi niesamowicie. Piłowanie gitar buczące sobie gdzieś w głośnikach, również skutecznie odprowadza nas do krainy Morfeusza.... W wypadku tej płyty bardzo ironiczna jest jej okładka. Na wspomnianej obwolucie setki klonów Wayne Statica, czczą samego siebie. Z takim właśnie "Cult Of Static" mamy tu do czynienia.