Kocham thrash metal. Dosyć długo, bo chyba z 15 lat zajęło mi dochodzenie do tej jedynej-słusznej "prawdy objawionej"...
Poprzez tak skrajne gatunki jak hard-rock (Aerosmith, Guns’n’Roses, ale także wczesna, rodzima Mafia - pamięta ktoś jeszcze długowłosego Piaska i zadziorne "Fear" z płyty "Gabinety"?), funk-rock (RHCP), klasyczne heavy (oczywiście "Żelazna Dziewica"), nowoczesne groovy (Pantera, wczesne Machine Head) czy wreszcie death metal (różnej maści urocze obrzydlistwa i porykiwania pokroju Obituary i Six Feet Under, czy też bardziej szlachetne kąski w stylu nieodżałowanego Death i polskiego Sceptic) dotarłem do celu. A różne miał imiona - początkowo klasyczne, jak Metallica i Megadeth, później Testament, Annihilator, Overkill, Exodus, Death Angel, Kat, Al Sirat, Horrorscope…
Do niedawna myślałem, że w kwestii thrashu - a przynajmniej jego chlubnej przeszłości - mogę uchodzić za eksperta. Więcej - nieskromnie mówiąc szczyciłem się moją bogatą, nieomalże ekspercką wiedzą w tym temacie. I co się okazuje? Taki ze mnie ekspert, jak "z koziej dupy trąbka"… Bo jakże inaczej można nazwać takiego ignoranta (to cały czas o mnie), który nigdy nawet nie słyszał nazwy Alastor (tym bardziej, że obecnie, w dobie Internetu, wszystko jest przecież dostępne na wyciągniecie ręki i niczego już nie trzeba szukać, bo chcą nie chcąc prędzej czy później samo wyskoczy z przeglądarki). Na szczęście ta - bądź co bądź legendarna już (20 lat na scenie - z małymi przerwami - to jednak jakiś wyczyn) kapela jest kolejną, która wyczuła dobrą koniunkturę na powracającą w glorii chwały thrashową muzę, czego owocem jest reaktywacja kapeli i nowa, świeżutka płyta pt. "Spaaazm", przy pomocy której zespół postanowił dotrzeć do mnie (i do was też;)), nie czekając, aż sam raczę ocknąć się z letargu.
Co tu dużo mówić - ta płyta to po prostu kawał dobrej muzyki, dobrze skomponowanej, zagranej z polotem i mistrzowsko nagranej. Miłośnicy Thrashu znajdą tutaj wszystko, czego oczekują - genialne riffy (które stylistycznie mieszczą się gdzieś pomiędzy Exodusem z okresu płyty "Tempo of the Damned" a … polskim Horrorscope, zwłaszcza z płyty "Crushing Design"), cięte solówki (w przeważającej części klasyczne thrashowe "świderki" z masą ultra-szybkich przebiegów na przytłumionych strunach i odrobiną artykulacyjnych smaczków ze sztucznymi flażoletami i piskami tremolo na czele), rewelacyjna, techniczna perkusja, mocny, charakterystyczny bas i niepowtarzalny, chociaż troszeczkę zmanierowany wokal frontmana Roberta Stankiewicza (aczkolwiek nie jest już tak drażniący jak w przypadku poprzednich wydawnictw - chociażby "Żyj, gnij i milcz", do których nie tyle z kronikarskiego obowiązku, co z czystej ciekawości udało mi się dotrzeć), którego barwa chwilami przywodzi na myśl… Romana Kostrzewskiego (zdaję sobie sprawę, że w tym momencie zdeklarowani fani "Stonka" już zaciskają pięści ze złości na to porównanie, ale ja to naprawdę słyszę!). Przyznam się, że po pierwszym przesłuchaniu płyty miałem pewne wątpliwości, co do tej dosyć oryginalne formy ekspresji wokalnej, ale gdzieś tak w okolicach 4-5 przesłuchania nagle wszystkie niedogodności po prostu znikły i teraz naprawdę przepadam za głosem Pana Stankiewicza. Zwłaszcza, że wokale - przy całej mocy drzemiącej w strunach głosowych "Stonka" i intensywności muzyki tworzonej przez kolegów z Alastor - brzmią bardzo "przebojowo", niby nie komercyjne, a jednak mają w sobie "to coś" (polecam szczególnie rytmiczny, porywający kawałek "On"). Jeśli chodzi o teksty - nie uświadczymy tutaj ani grama okultyzmu i szataństwa - Pan Stankiewicz preferuje tematy społeczno-obyczajowe i symbolikę pełną metaforycznych "klaunów", "kukieł" i "psów". Zakładam jednak, że - z racji tematyki naszego portalu - bardziej interesują Cię Drogi czytelniku partie gitarowe uwięzione na cyber-talerzyku "Spaaazm". Jak już wspomniałem - jest to soczysty thrash najwyższej próby, oprócz dosyć oczywistych odwołań do twórczości Gary’ego Holta (Exodus) mamy tutaj masę innych inspiracji: charakterystyczne harmonie w tytułowym "Spaaazm" przywodzą na myśl Flotsam and Jetsam, "Od zawsze tutaj" może poszczycić się charakterystycznym, "testamentowskim" wstępem i przewodnim, lekko "panterowym" motywem unisono gitary i basy, "Nie Okłamuj, Nie Oczerniaj, Nie Dobijaj" pełen jest znanych chociażby z debiutu Machine Head naturalnych flażoletów, a singlowy "Głową w Mur" spokojnie mógłby znaleźć się na wspomnianej "Crushing Design" Horrorscope (oprócz wokali, rzecz jasna). Całości dopełnia niemal idealna, nowoczesna produkcja Tomasza Zalewskiego (którego nazwisko w zasadzie jest już dzisiaj marką samą w sobie - Coma, polecany przeze mnie zawsze i wszędzie Rootwater czy Frontside potwierdzają), która na pewno kosztowała ze 20 razy mniej niż np. usługi Colina Richardsona przy okazji "Evangelion" Behemotha, a brzmi w zasadzie nie gorzej niż np. wyśmienite "Tempo Of The Damned" Exodus, czy może nawet bardziej jak "Through The Ashes Of The Empires" Machine Head.
"Spaaazm" to moja ulubiona polska płyta thrash-metalowa od czasów rewelacyjnego "Next Stop Insanity" Testora. W plebiscytach na pewno nie da rady najnowszemu dziełu Nergala i spółki - podejrzewam zresztą, że nie takie były zamierzenia muzyków Alastor, mimo to ja zamierzam pomęczyć nią mój wysłużony sprzęt jeszcze przez długi czas, bo jest naprawdę dobra. W pełni zasłużona dziewiątka, ze znakiem jakości "Q".
Michał Czarnocki