Co się z Deicide dzieje ostatnimi laty, wie chyba każdy fan ekstremy. A właściwie to nie wie. Bo kto jest w stanie ogarnąć wahania nie tyle formy co treści od "Insineratehymn" do "Stench Of Redemption" musi być wybitnym analitykiem.
Ekipa złotoustego Glena postanowiła naprawić swój nadszarpnięty imidż na"Till Death Do Us Part". Z miernym skutkiem. Pomijam znane wszystkim kwestie personalne, rotacje statusu w Deicide Santolli i inne sprawy okołomuzyczne. Było nie było "Stench Of Redemption" był jakimś tam powrotem do formy zmasowanego death metalowego ataku. A to, że okraszony był solówkami stylizowanymi na wesołe skakanie elfki w zaczarowanej kniei do akompaniamentu magicznej piszczałki a'la Rhapsody (Ov Fire ! And not the Void), cóż... Asheim, który skomponował lwią część materiału na "Till Death Do Us Part", kazał chyba Ralphowi w kościele intensywniej patrzeć na witraże ze Złym. I tak zdeewangelizowany Santolla nareszcie wpasował partię solowe w intensywną muzykę bogobójców. Ale co z tego, skoro całość materiału ma mnóstwo wad.
Po pierwsze Glen "Beton" Benton zalewa swym gulgotem całość muzyki. Żeby chociaż trochę pomodulował swój głos. Nie, postanowił spieprzyć swymi wokalami drugą (obok ostaniego Vital Remains) pod rząd płytę. Ale growl, który siłą rzeczy jest monotonny (choć nie musi, Mortuus/Arioch chociaż się kłania...) jeszcze bym przeżył, gdyby muzyka dała radę. A nie daję. Po budzącym nadzieję wstępie zespół zaczyna napieprzać jedną przydługą suitę, która zmienia tempo dopiero przy siódmym "Not As Long As We Both Shall Live". Jezusie niekochany! Nawet chyba największy fan ekstremy nie jest w stanie wytrzymać tych przydługich kawałków w tak skomasowanym ataku. Żeby chociaż były jakoś ciekawie poaranżowane, to nie. Deicide kombinuje w nich na zasadzie "wytnij-wklej". Jedynym naprawdę mocarnym punktem "Till Death Do Us Part" jest ostatni (przed outrem) "Horror In The Halls Of Stone". Ma w sobie naprawdę złowieszczego ducha i ciekawe zmiany nastrojów. Utwór ten jest nagrodą dla wytrwałych, za przemęczenie się przez poprzednie kompozycje.
Mądry Żurek po szkodzie. W ciemno płyty już więcej nie kupię (i weź tu wierz teraz w to co na forach wypisują. Miał być drugi "Legion"!). No ale chociaż fajna naszywka czekała w płycie, z plecaka Benton straszy mi niekiedy babcie w autobusach. "Trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść..." śpiewa pewien rodzimy artysta. Dla niektórych już za późno.
Grzegorz Żurek