W dziedzinie ambitniejszego grania nasz kraj wyrasta na czarnego konia światowych scen muzycznych. Newbreed, Division By Zero, Neuma, Myopia... Riverside podbijający z podniesioną przyłbicą zachodnie rynki... I Indukti powracający po 5 latach milczenia.
Od ładnych paru lat można zaobserwować w Polsce wysyp prog-metalowych płyt, których jedynym mankamentem jest brak odpowiedniej promocji. Bo dźwięki, które na nich się znajdują stoją na kosmicznym wręcz poziomie. Nie inaczej jest na "Idmen". Wyobraźcie sobie podróż po orientalnych dla nas krainach, które zostały już spacyfikowane przez napierającą, wraz z globalizacją, amerykańską kulturę. Wszystkie emocję, przygody, widoki. Każde zaskoczenie pojawiające się gdy spod płaszczyka ogólnoświatowych zwyczajów wyskakują nagle obce nam tradycję. Wyłapywanie odmienności w pozornie znanym nam widoku... A teraz wyimaginujcie sobie to wszystko w formię muzyki... Tak można w skrócie opisać najnowszą propozycję Warszawiaków z Indukti.
Teoretycznie spoiwem całego wydawnictwa jest metalowy resor. Tak zaczyna się album, początkowe dźwięki "Sansary" to łojenie pełne technicznych smaczków, do którego sama nóżka tupie. Obecne przez cały utwór skrzypce pod koniec jednak zabierają przysłowiową pałeczkę gitarom, nadając opener'owi "Idmen" bardziej oniryczno-natchnionego klimatu. Kolejne dwie propozycje Warszawiaków na tym wydawnictwie są jeszcze mniej jednoznaczne. "Tusan Homichi Tuvota" nagrana z gościnnym udziałem Nilsa Frykdahla na wokalu to podróż w bardziej orientalne klimaty, zaś "Sunken Bell" powinno zostać hymnem niejednego indiańskiego rezerwatu. Albumowa czwórka to znów gościnny występ, tym razem miejsce za mikrofonem zajął Maciek Taff z Rootwater. I ewidentnie wziął on ten kawałek we władanie. Brzmi on jak bardziej progresywna wersja "Realize" z "Visionism" zmieszana z patentami z "Limbic System". Totalnym szaleństwem jest końcówka tego kawałka. Plemienne śpiewy, wespół z zawodzeniem Taffa i buczącą gitarą dają morderczy efekt.
Po kilku bardziej rockowo-plemiennych kawałkach dostajemy od Indukti "Indukted". Kompozycja ta to powrót w metalowe rejony, początek utworu przywodzi na myśl Sepulturę z okresu "Roots". Jednak już po chwili kosmiczne udziwnienia przypominają nam z jakim gatunkiem muzycznym mamy do czynienia. Dwie następne propozycję z setlisty "Idmen" to kontynuacja bardziej metalowego łojenia. Całości dopełnia "Ninth Wave", który jako danie główne i najdłuższy utwór na płycie wieńczy dzieło olbrzymią liczbą patentów i klimatów. Po wolnym początku, mamy szybszą partię z kaskadą świetnych gitarowych motywów, by wszystko znów się trochę uspokoiło. I tak jak w pierwszym kawałku w ostatnim też wszystko kończy się skrzypcami.
Fale przelewają się w naszych głośnikach wespół z zawodzeniem mew a my już ślęczymy nad przyciskiem repeat. Niejednoznaczna i złożona to płyta, na której plemienne motywy zderzają się z technicznym metalem i prog-rockowym duchem. I dobrze, bo o wiele lepiej muzykę poznawać, niż wiedzieć o niej wszystko po jednym przesłuchaniu. "Idmen" już figuruje w katalogu Inside Out, wydawcy-giganta dla prog-metalowych kapel. I jestem dziwnie spokojny o to, jak sobie poradzą. Życzę sobie więcej takich płyt.
Grzegorz Żurek