Rammstein

Paris

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Rammstein
Recenzje
2017-07-10
Rammstein - Paris Rammstein - Paris
Nasza ocena:
9 /10

Rammstein nie daje o sobie zapomnieć i nawet jeśli ponownie sięga w przeszłość, robi to w iście monumentalnym stylu.

Recenzję wydanej niespełna dwa lata temu koncertówki "In Amerika" zakończyłem pytaniem "Ciekawe, co dalej? Nowy materiał czy ponowne spojrzenie do archiwów?" W świetle ówczesnych deklaracji zespołu odpowiedź już wtedy wydawała się oczywista. I faktycznie, na kolejny album studyjny Rammstein trzeba będzie jeszcze poczekać, a tymczasem oczy i uszy cieszy kolejna koncertówka, tym razem z Paryża. Koncertówka, a raczej, jak chce zespół, koncertowy film, pod którym podpisał się świetny fachowiec od teledysków i dobry znajomy kapeli, Jonas Åkerlund.

Po wydaniu składanki “Made in Germany 1995-2011" Rammstein wyruszył w potężną trasę koncertową. Gigantyczną scenę, złożony ze 100 kolumn potężny sprzęt nagłośnieniowy i wszelkie pozostałe bajery wykorzystywane podczas spektaklu, którymi opiekowała się 125-osobowa ekipa techniczna, zapakowano w 25 tirów i wysłano w świat. Ta industrialna karawana zawitała również do Paryża, gdzie w hali Bercy formacja wystąpiła dwukrotnie - 5 i 7 marca 2012 roku. Po pięciu latach zapis tych właśnie koncertów najpierw trafił do kin, a wkrótce potem ukazał się - w pięknej oprawie - na fizycznym nośniku, zarówno w wersji do słuchania, jak i oglądania w domowym zaciszu.

Każdy, kto kiedykolwiek widział Rammstein na scenie wie, że to jeden z tych zespołów, który nie daje się przytłoczyć technicznemu i produkcyjnemu monumentalizmowi, od dawna towarzyszącemu im w występach na żywo. Cała ta otoczka, choć niezmiernie istotna, bez której nikt już sobie koncertu Rammstein nie wyobraża, nie przytłumia muzycznego przekazu grupy, a tylko umiejętnie go wzmacnia. Właśnie ów aspekt został na nowym DVD świetnie wyeksponowany przez Åkerlunda, który koncentrując się na niemal teatralnym charakterze koncertu i dorzucając od siebie kilka dodatkowych realizacyjnych sztuczek, ani na chwilę nie zapomniał, że to muzyka jest tu najważniejsza.


Nie warto oczekiwać od "Paris" naturalności, autentyczności i spontanicznego luzu, co do zasady kojarzonych z koncertami. Åkerlund nawet przez chwilę nie próbuje dostarczyć widzowi choćby namiastki wrażenia, że właśnie uczestniczy on w - z założenia niedoskonałym - spektaklu na żywo. "Paris" brzmi perfekcyjnie niczym materiał ze studia, obraz jest ostry jak żyleta, zmontowany z teledyskową starannością i manierą, która ma dostarczyć odbiorcy nieustającej jazdy na najwyższych obrotach, nawet jeśli w tym celu trzeba będzie sięgnąć po dodatkowe, dorzucone w postprodukcji efekty specjalne. To rzeczywiście film koncertowy pełną gębą, do tego film dosłownie wbijający w fotel. Nie tylko od strony realizacyjnej, ale też dobranej pod kątem hitów setlisty. Wbijający do tego stopnia, że zrobiłem coś, co w przypadku koncertowych DVD zdarza mi się sporadycznie: obejrzałem go kilkukrotnie w przeciągu zaledwie kilku dni.

Ognie, fajerwerki i wszelkie inne obowiązkowe elementy teatru, które muzycy prezentują na scenie, a raczej scenach podczas paryskich występów, z pewnością nie zaskoczą fanów zespołu, trzeba jednak przyznać, że Åkerlund skręcił to wszystko wybornie, dając możliwość szczegółowego wglądu we wszystkie wydarzenia i szczegóły show. Choćby takie, jak przerażający wygląd Tilla Lindemanna podczas "Mein Teil", przy którym wymalowani blackmetalowi grajkowie wyglądają jak przedszkolaki, płonące gitary Richarda Kruspe i Paula Landersa, czy przemarsz muzyków na drugą scenę i wszystko, co dzieje się na niej później.

Zapewne mając świadomość odpowiedniej dramaturgii koncertu producenci DVD podjęli jeszcze jedną słuszną decyzję - wyrzucając "Frühling In Paris", uzasadniony zapewne miejscem wydarzenia, ale wciąż dramatycznie słaby i po prostu zbędny - poza napisy końcowe. Dzięki temu łatwo tego gniota pominąć. Na tle koncertu, zawarty na DVD dokument przedstawiający powstanie wydawnictwa, wypada zaskakująco enigmatycznie i nie wnosi niczego istotnego.


Pytanie "co dalej?" pozostaje więc aktualne. Tak czy owak, jeśli kolejne "wypełniacze" dyskografii Rammstein mają wyglądać podobnie jak ten, nie mam nic przeciw.

Szymon Kubicki