Suicide Silence

Suicide Silence

Gatunek: Metal

Pozostałe recenzje wykonawcy Suicide Silence
Recenzje
2017-02-27
Suicide Silence - Suicide Silence Suicide Silence - Suicide Silence
Nasza ocena:
5 /10

Na początek od razu zaznaczę, że nie podoba mi się, ani obecność Eddiego Hermidy w Suicide Silence, ani renesans nu-metalu, ani tym bardziej nagranie tej płyty na setkę i ozdobienie jej zdjęcie muzyków na okładce.

Inaczej rzecz ujmując, to co obecnie proponują ex-giganci deathcore’a to marna próba przypodobania się fanom Korna, a w zasadzie tym, którzy zespół już dawno skreślili. Niesłusznie zresztą, bo Korn nagrał album, przy którym bledną wszystkie wypociny młodocianych adeptów nu/metalcore’owej sztuki. Zaś twórcy "The Cleansing" wyraźnie się pogubili.

Tutaj zagwozdka, czy eksperymenty z brzmieniem, odejście od cyfry na rzecz analogowego soundu i zrezygnowanie praktycznie ze wszystkich elementów tożsamych dla tego zespołu, to wypadkowa kolektywnej pracy, czy też chęć wykorzystania niewątpliwie nieskończonego talentu wokalnego Hermidy. Owszem, jest to jakiś rozwój i próba sprawdzenia się na zupełnie nowym terytorium, pozbawionym opętańczych blastów i kwadratowych breakdownów za to pełnym czystych wokali i łamańców, ale nie oszukujmy się, nikomu nie potrzeba krzyżówki Korna z Deftones i Sepulturą z okresu "Chaos A.D."

Nie wiem jak na ten album zareagują najbardziej zagorzali fani, tym bardziej, że deathcore - czymkolwiek dziś jest ten gatunek - na "Suicide Silence" jest kompletnie nieobecny. Mało tego, dziś Suicide Silence zaczyna kompletnie od nowa. Cofnąłbym im ponad milion lajków na fejsie i zobaczył, jak na taki album zareagują szefowie wytwórni płytowych. To, że Niemcy z Nuclear Blast dali tej płycie zielone światło to najprawdopodobniej rezultat obowiązującego kontraktu. Branie tej płyty na serio (deklamacje w "Listen") jest po prostu niepoważne. Żeby daleko nie szukać, czekam na nowy album Emmure, bo tam przynajmniej matematyka (nie zera!) ma swoje uzasadnienie, a poza tym, single mocno zachęcają do tego aby sprawdzić całość. Sam jestem zdziwiony, ale wychodzi na to, że ci, którzy przez ostatnie lata stanowili filar nowoczesnej ekstremy (razem Whitehapel) zachłysnęli się swoją wielkością i możliwością nagrywania czego dusza zapragnie. Nie wierzę, że takie "dzieło" to chęć zaspokojenia własnych ambicji. Coś tutaj poszło nie tak i nawet okazyjne quasi-groove metalowe przyśpieszenia nie ratują niskiej oceny.

W siedzibie niemieckiego giganta wydawniczego pewnie wyrywają sobie włosy z głowy. Nie spodziewali się, że jeden z najbardziej dochodowych zespołów ostatnich lat może tak strzelić sobie w stopę, a słuchacze, choćby nie wiem jak otwarci na "inne brzmienia" długo nie zrozumieją celu jaki przyświecał nagraniu takiej płyty. Jak jeden z najlepszych koncertowych zespołów globu, ceniony przez muzyków od Machine Head po Slipknot mógł tak zboczyć z wcześniej obranej drogi. Eksperymenty są ok, było ich wystarczająco dużo na poprzednim albumie, ale zapowiedzi (odważne zresztą) o wykorzystaniu pełnego potencjału (kogo? czego?) okazały się być… prawdziwe. Wykorzystali swoją szansę, nagrali płytę pełną basu, dramatycznych wokaliz i dość niezrozumiałej wizji, w której jedyne co może się podobać, to… melodie. Suicide Silence i melodie?!

Zespół skreśliłem już po bezsensownej i głupiej śmierci Mitcha Lukera, ale obserwuję, sprawdzam czy ten marketingowy i muzyczny fenomen ostatnich lat jest w stanie się obronić. Live - owszem, choć wolałbym, aby za mikrofonem stał kto inny, pokroju Austina Carlile, może wtedy było by łatwiej? Czas pokaże, czy mam rację

Grzegorz Pindor