Wrzawa w działaniach promocyjnych, 21 utworów, 3 narody, echa, tortury i torturowani, black n’ death metal bez znieczulenia. Oto Sinsaenum i ich debiutancki album "Echoes of the Tortured".
Francusko-amerykańsko-węgierski zespół tworzy sześciu muzyków z bogatą przeszłością w różnych projektach i grupach, kolejno odlicz: Heimoth (Seth, Decrepit Spectre, Void), Stéphane Buriez (Loudblast), Frédéric Leclercq (DragonForce, Menaca), Sean Zatorsky (Daath, Chimaira), a przede wszystkim Attila Csihar (Gravetemple, Mahyem, Aborym, Keep Of Kalessin) oraz Joey Jordison (Slipknot, Murderdolls, Scar The Martyr). Sinsaenum można więc łatwo zdefiniować jako supergrupę i wielki międzynarodowy projekt ku chwale metalu. Naprzeciw definicjom wychodzi jednak sama muzyka.
"Echoes of the Tortured" brzmi bowiem raczej przeciętnie i przegrywa z etykietami. Sama konstrukcja płyty wydaje się ciekawa, opiera się bowiem na schemacie (z drobnymi odstępstwami) w stylu: krótki utwór instrumentalny, następnie ostre łojenie w ekstremalnej konwencji, znowu krótki instrumental, wreszcie kolejna seria metalowego zasuwu. Na dłuższą metę takie żonglowanie klimatem okazuje się jednak irytujące. W pewnym momencie trudno zorientować się co jest intro, co outro, co regularnym utworem, a co przerywnikiem. Znalazło się tu po prostu za dużo chaosu, przekombinowania i karykaturalnych form. Album jest zdecydowanie przeładowany ilością pomysłów.
Zarówno francuskiej gwardii instrumentalnej, tworzącej "Echoes of the Tortured", jak również świetnemu amerykańskiemu drummerowi Joey’owi Jordisonowi, a nade wszystko Attili i Seanowi Zatorsky’emu nie można odmówić znakomitego warsztatu, ale najwyraźniej suma talentów tych muzyków to zbyt duży ładunek mocy na dystansie jednego albumu. Nie oznacza to jednak, że debiut Sinsaenum można wyrzucić do śmietnika. Krążek ma wiele dobrych, drapieżnych momentów, niekiedy bardzo egzotycznych, jak w przypadku kompozycji "Splendor and Agony" (kapitalne solo gitarowe!), a niekiedy klasycznych do bólu w swej deathmetalowej konwencji, czego dowodzą "Inverted Cross" i "Final Curse". Wybornie prezentują się także dialogi wokalne Attili i Seana w "Army Of Chaos", zaś głowę urywa dziwaczne zatytułowany i tak też zagrany "Anfang des Albtraumes". To są momenty chwały Sinsaenum!
W sumie więc jestem przekonany, że "Echoes of the Tortured" brzmiałby tysiąc razy lepiej, gdyby z tracklisty usunięto przynajmniej osiem instrumentalnych przerywników (…albo je skrócono do kilkusekundowych fragmentów?). Poza tym ten rodzaj ekstremy nie daje się rozpieszczać, zatem materiał raczej nie powinien przekraczać godziny, a jest inaczej. Muzykom Sinsaenum wyszła więc raczej męcząca gonitwa za starą, dobrą ekstremą, aniżeli album wyznaczający jej standardy. Gwóźdź do materiału zabija klasyczna okładka, nawiązująca do owych ekstremalnych standardów lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, które nie mają tyle wspólnego z zawartością "Echoes of the Tortured", ile można było oczekiwać.
Konrad Sebastian Morawski