Jedenaście lat istnienia, totalne i niezliczone przemeblowania w składzie, do tego gruntowne zmiany wydawców, a poza tym wszystkim solidny amerykański deathcore, choć nie do końca. O co chodzi? O The Browning!
Kapela z Missouri wydała właśnie trzeci duży album zatytułowany "Isolation". Jest to pierwsze wydawnictwo Amerykanów w ramach Spinefarm Records, a zarazem pierwsze, gdy do składu wskoczyli basista Rick Lalicker oraz... basista i gitarzysta Brian Moore. Ten ostatni najwyraźniej nie sprawdzał się na czterech strunach, bo szybko z tego instrumentu zrezygnował, ale fakty są takie, że The Browning ma dziś w zanadrzu zapasowego basistę. Zespół ma też całkiem dobry, a na pewno oryginalny pomysł na muzykę.
Trzy kwadranse albumu to, jako rzekł wydawca: "odpowiedź na Terminatora!". W istocie coś w tym porównaniu jest na rzeczy, ponieważ "Isolation" brzmi bardzo metalicznie, surowo i industrialnie. Trochę jakby został zarejestrowany w opuszczonej fabryce stali. Muzycy wypuszczają się tu w liczne elektroniczne i industrialne rejony, utrwalając ten jeszcze mało popularny termin electronicore. Tylko skąd ten core? Ano, muzyka Amerykanów garściami czerpie z ekstremalnych gatunków metalu, przede wszystkim z deathcore. Daje się to odczuć właściwie w każdym z dwunastu utworu zawartych na krążku.
Tak oto The Browning wyłania się dziś jako potwór przepełniony elektroniką i deathcore. Zespół z jednej strony opiera się na tworzonych komputerowo efektach i samplach, zaś z drugiej mocno zasuwa na klasycznej sekcji instrumentalnej z gitarami i perkusją na czele. Osoba, która łączy oba te światy nazywa się Jonny McBee, będący naprawdę drapieżnym wokalistą, ale też sprawnym programatorem dźwięku. To on jest twórcą The Browning, on też wyznacza kierunki rozwoju kapeli, które na "Isolation" prezentują się jako potężna mieszanka wcześniej wymienionych gatunków. Całość charakteryzuje się też znakomitym, dopracowanym w każdym detalu brzmieniem. To wszystko sprawia, że formacja bardzo mocno zaznacza dziś swoją tożsamość.
Niemniej nie wszystko na albumie zasługuje na pochwały. Terminator kilkukrotnie dostaje srogą lekcję wynikającą z braku oryginalności, zasuwania na podobnych do siebie patentach i nie trzymających się całości numerów, a przede wszystkim z nazbyt nośnych konstrukcji. Kompozycje w stylu "Pure Evil", "Dragon", "Cryosleep" i "Disconnect" niebezpiecznie zbliżają się do żałosnych nagrań ukraińskiego Semargl. Gdyby nie potężny wokal Jonny’ego McBee, momentami pomyślałbym, że mam do czynienia ze wspomnianą kapelą zza naszej wschodniej granicy! Szczęśliwie są to tylko fragmenty, będące zresztą skutkiem zbyt kosmatych efektów, które często nie znajdują odpowiedniego balansu pomiędzy elektroniką a industrialem. Nad tym kapela powinna ewidentnie popracować.
Dla odmiany, otwarcie albumu pod postacią utworu "Cynica" wgniata w fotel, podobnie jak mocarna kompozycja tytułowa. Wokal Jonny’ego McBee miażdży system! The Browning zaprezentował też kilka niezłych pomysłów stricte industrialnych, zbliżając się nieco do Fear Factory, o czym świadczą "Fallout", "Vortex" i "Pathologic", a nade wszystko "Spineless" i "Hex" o wgryzających się pod skórę efektach. W sumie więc "Isolation" ma swoje wady i atuty - te ostatnie zdają się dominować w zawartości krążka, co też przekonuje mnie, aby The Browning wpisać na listę tych zespołów, których karierę warto śledzić. Więcej stabilizacji, a Amerykanie mogą jeszcze sporo namieszać. W każdym razie napisanie soundtracku do kolejnej części Terminatora raczej im nie grozi. Jeśli już, to do sto osiemdziesiątej część Piły!
Konrad Sebastian Morawski