Wrocławski The Sixpounder to zespół cieszący się estymą jako jeden z najciężej pracujących i oddanych metalowej sztuce.
Formacja ta, lawirując pomiędzy groove a melodyjnym death metalem szybko wstrzeliła się w gusta krajowej publiczności, czego niejednokrotnie dawali dowód w ramach koncertów choćby u boku Acid Drinkers. Panowie zwiedzili kawałek Europy, zjechali cały kraj i dorobili się trzech płyt. Najnowsza, "True to Yourself" pokazuje jeszcze jedną, do tej pory niezauważaną przeze mnie rzecz. Mianowicie, piątka muzyków jest w pełni świadoma swoich umiejętności, konsekwentnie buduje markę i traktuje ten zespół znacznie poważniej niż myślałem. Można powiedzieć, że nie są jedyni - z czym się zgodzę - ale nie wszyscy są na tyle zdeterminowani, by nowoczesny metal z Polski pchać gdzieś dalej. Nie udało się Chain Reaction, Unquadium i wielu innym, ale tym razem szczerze wierzę, że The Sixpounder ma szansę podpartą solidnym materiałem, aby w końcu wydrzeć się spod jarzma naszego zaściankowego rynku.
Krążek składa się z trzynastu kompozycji będących wypadkową wyżej wspomnianych gatunków. Dodałbym do tego dość luźne podejście do heavy metalu i jego nośności, a wszystko to dzięki zgrabnemu, umiejętnemu dozowaniu melodii i harmonii. O ile oczywiście gro materiału to kolokwialnie mówiąc "ostra jazda", tak w znacznie wolniejszych fragmentach, kiedy panowie unikają zagęszczania materiału grą sekcji rytmicznej, w "True to Yourself" na pierwszy plan zaskakująco wysuwa się emocjonalny charakter utworów. Odpowiedzialny za warstwę kompozytorską Paweł Ostrowski nie kryje swojego niemal romantycznego podejścia do metalowych dźwięków i chcąc nie chcąc, to słychać.
O ile w kwestii czysto muzycznej "maturalna" trójka w dorobku zespołu jest kontynuacją brzmień znanych z poprzednich płyt, tak w kwestii brzmienia doszło do zwrotu - według mnie - w jedyną słuszną stronę. Zespół postawił na organiczność i przeciwstawił się cyfrze (kompresja!). To najprawdopodobniej zasługa jednego z gigantów stołu mikserskiego, Daniela Bergstranda (m.in. Behemoth, Decapitated), który - jak słusznie zauważył Paweł w wywiadzie dla naszego magazynu - doskonale czuje taką muzykę i wie jak wydobyć z niej wszystko co najlepsze. W The Sixpounder tego co dobre, miejscami jest aż w nadmiarze, dlatego warto dać płycie co najmniej kilka szans, żeby wgryźć się nie tylko w koncertowe petardy jak "Bipolar Disorder", ale przede wszystkim, żeby odnaleźć spokój ducha i balans w miniaturach pokroju "Skeletons". Nie mniej warto wsłuchać się w wokale Filipa Sałapy, który nagrał najbardziej zróżnicowane, a zarazem najlepsze partie w swojej nie tak długiej karierze.
Na koniec przyznam, że kontakt z tym wydawnictwem to w pewnym sensie wyzwanie stawiające kilka pytań. Po pierwsze, musimy odpowiedzieć, czy The Sixpounder to już towar eksportowy (z bogatym dorobkiem na dużych scenach), a następnie, czy aby na pewno ktoś nas tu nie oszukał i czy metal, ten przez duże M, aby na pewno pochodzi z Wrocławia. Na dzień dzisiejszy, sądząc po innych recenzjach - peanach wznoszonych na cześć zespołu, na oba te pytania wszyscy znamy odpowiedź.
Grzegorz Pindor