Bedowyn. Zapamiętajcie tę nazwę.
Kwartet Amerykanów z Północnej Karoliny pod koniec 2015 roku zarejestrował i własnym sumptem wydał debiutancki album "Blood of The Fall", który wzbudza refleksję, iż Mastodon, Baroness czy Orange Goblin mogą mieć obawy o swoją pozycję. To kapitalne pięćdziesiąt minut soczyście brzmiącego metalu, nierównomiernie rozłożonego pomiędzy gatunki heavy, doom, sludge, stoner i thrash. To zarazem opowieść o mrocznym obliczu ludzkości. Prawdziwe biczowanie dźwiękiem i słowem.
Niewiele brakowało, aby "Blood of The Fall" nie ukazał się na polskim rynku, ale sprawy w swoje ręce wzięła opolska wylęgarnia ekstremalnego metalu Via Nocturna, dzięki której duży debiut Bedowyn będzie miał swoją premierę w Polsce pod koniec maja 2016 roku. Warto się przygotować do tego okresu o wiele staranniej, niż do Światowych Dni Młodzieży, bowiem "Blood of The Fall" to materiał zasługujący na wszelkie uznanie. Krążek, który poraża swoim klimatem, dopracowaną sekcją instrumentalną i wokalną, a także niebanalnymi strukturami utworów i gładkim przemieszczaniem się pomiędzy nimi. Myślę więc, że już tylko jakieś żałosne chwile dzielą Bedowyn od zdobycia szerokiego uznania na całym świecie.
Rzeczywistość "Blood of The Fall" to sporo brudu - instrumentalnego w dwóch wydaniach kompozycji "The Horde" i w utworze "For a Fleeting Moment", ale też instrumentalno-wokalnego w pozostałej części albumu. Pierwsze słowa wyśpiewane na krążku przez Alexa Traboulsiego w rytm perkusji Marca Campbella - rise! - to gwarantowane dreszcze na skórze. To odrodzona siła Mastodon. Sama kompozycja "Rite To Kill" wprowadzająca do lirycznego świata Bedowyn, instrumentalnie oparta na wspominanej perkusji i wielopiętrowych gitarach, nie daje wytchnienia swoją intensywnością. Wieńczy ją wysokiej klasy solo gitarowe. Zresztą Bedowyn nie oszczędza się na gitarach. Pod tym względem Mark Peters i Alex Traboulsi to z jednej strony metalowi wymiatacze, zaś z drugiej wirtuozi instrumentu. Dużo mówią o tym kompozycje "Cotard’s Blade" i "Lord Of The Suffering", będące swoistym koktajlem pomysłów formacji.
Wszechstronność czteroosobowej kapeli daje się zauważyć właściwie w każdym z numerów tworzących "Blood of The Fall". W ognisku ciężkich riffów, nadaktywnej perkusji, klimatycznych wokali i pulsującego basu, istnieje też przestrzeń dla fragmentów pytających o wrażliwość słuchacza, jak w "Leave The Living…For Dead". Zestawienie ze sobą ciężaru i drapieżności w okolicach melancholii wypada tu bardzo przekonująco. Tymczasem obecność na krążku folkowego utworu instrumentalnego "For a Fleeting Moment", opartego na gitarze akustycznej i szumie morza, pozwala sądzić, iż skala inspiracji Bedowyn nie ma końca. W owej refleksyjności rozpoczyna się także piękne zatytułowana kompozycja "Where Wings Will Burn", będąca moim zdaniem nieślubnym dzieckiem utworu "Sleeping Giant" Mastodon z 2006 roku. Tej konwencji nie wyłamuje też "Halfhand" z partią czystych (!) wokali i pokrętnej konstrukcji. To trzeba usłyszeć.
W zawartości płyty mieszczą się tu także kompozycje nad wyraz ciężkie, o wiele bardziej brutalne niż wściekłe, jak w przypadku numeru tytułowego. Są też numery kompozycje sprawiające wrażenie garażowego grania, szybkie, hałaśliwe i niespodziewane nośne, jak "I Am The Flood", który równocześnie proponuje dość egzotyczną solówkę gitarową. W każdym razie próba wypracowania jakiegoś schematu dla Bedowyn i jego debiutu mija się z celem. Zespół na przestrzeni jednej kompozycji potrafi przemieszczać się w różnych metalowych gatunkach. Całość nie brzmi pioniersko, takie rzeczy wyprawiały już wspominane w tekście kapele, ale kunszt zaprezentowanych pomysłów, poczucie nieustannie towarzyszącego oldschoolu i klimat albumu prowadzą do jedynej możliwej konkluzji - dzieło najlepsze.
Twórcy Bedowyn to muzycy w okolicach czterdziestki. Późno jak na start kariery, prawda? Nieprawda! W przypadku ich debiutanckiego "Blood of The Fall" mamy do czynienia z materiałem dojrzałym, gotowym by zdobywać świat i niszczyć konwencje. To jeden z najlepszych debiutów jakie kiedykolwiek słyszałem, a zarazem ilustracja metalu o największej sile rażenia.
Konrad Sebastian Morawski