Ostatnie lata w twórczości Blaze’a Bayleya odznaczały się dużą aktywnością, ale jego kolejne jego nagrania często po prostu rozczarowywały. Inaczej jest w przypadku nowego albumu charyzmatycznego wokalisty "Infinite Entanglement".
Materiał zawiera jedenaście utworów, które bez wątpienia nie odkleją od Blaze’a etykiety byłego wokalisty Iron Maiden, ale stanowią twardy dowód niezłych umiejętności muzyka, a zarazem świadczą o jego spektakularnym powrocie do porządnego grania. To kolekcja dość mrocznych heavymetalowych kawałków wiedzionych przez typową dla Blaze’a narrację - głośną, mocną, dalece refleksyjną i osadzoną na nietypowej odmianie barytonu. Całość nawiązuje do najlepszych lat muzyka z przełomu XX i XXI wieku, a przemyślany i logiczny koncept w klimatach science fiction tylko w tym utwierdza. Stąd na "Infinite Entanglement" przeszło pięćdziesięcioletni Blaze wyłania się jako doświadczony wokalista i pewny siebie heavymetalowiec, a także jako liryczny eksplorator takich obszarów refleksji jak kosmologia, natura świadomości i tożsamość człowieka. Efekt jest niezły.
Już w pierwszym utworze Blaze mocno zaznacza swoją obecność prowadząc ścieżki wokalne w iście maidenowym stylu, stając się prawdziwym poskramiaczem instrumentów, ich przewodnikiem i latarnią. Blaze ma tu dużo roboty, bo galopujące riffy i precyzyjne solówki gitarowe, czasem serwowane do upadłego bez szczególnych urozmaiceń, okazują się stałym punktem w repertuarze "Infinite Entanglement", tak samo jak charakterystyczne chórki i "filmowa" narracja. Materiał ma jednak kopyto. Przemierzanie za wokalem Blaze’a kolejnych punktów albumu - m.in. nadającego się na heavymetalowy hymn "A Thousand Years", drapieżnych strzałów "Human", "Solar Wind" i "Dark Energy 256", chwytającej za gardło akustycznej ballady "What Will Come", nad wyraz podniosłego "Calling You Home", czy też maidenowego "A Work OF Anger" albo, dla odmiany, udziwnionego w prog rockowym stylu "The Dreams Of William Black" - stanowi niezłą jazdę, a dla sentymentalnych fanów Iron Maiden możliwość przypomnienia sobie czasów, w których Eddie był do bólu poważnym i ponurym stworzeniem.
Pytanie więc brzmi, co odróżnia "Infinite Entanglement" od ostatniego solowego dzieła Blaze’a albo popłuczyn po Wolfsbane? Wokaliście wylano na głowę wiadro pomyj, bo jego fani nie dawali się nabrać na materiały w stylu "Wolfsbane Save The World", co prawdopodobnie zaowocowało potężnym nakładem motywacji do nagrań nowego krążka. Biorąc pod uwagę fakt, że Blaze dość sporo w życiu przeszedł i raczej nie jest typem kolesia, który załamuje się krytyką, zebrał wreszcie esencję swojej twórczości z ostatniej dekady. Ta esencja została zamieniona na potężny ładunek nowych pomysłów i zatytułowana "Infinite Entanglement", stanowiąc jeden z najmocniejszych punktów w najnowszej dyskografii Blaze’a. Krążek może nie posiada tyle potencjału, aby stać się klasykiem gatunku, ale wystarcza do zadowolenia fanów angielskiego heavy metalu. Najważniejsze, że przywraca wiarę w Blaze’a, który w ten sposób gwarantuje, że nie stanie się pośmiewiskiem, jak inny ex-frontman Iron Maiden, niejaki Paul Di’Anno.
Warto jeszcze powiedzieć, że do każdego utworu na tym prawie pięćdziesięciominutowym albumie rękę kompozytorską przyłożył właśnie sam Blaze, którego w tym zakresie wsparli gitarzysta z Manchesteru Chris Appleton, perkusista Martin McNee, a także często współpracujący z byłym frontmanem Iron Maiden belgijski gitarzysta Thomas Zwijsen i gitarzystka Michelle Sciarrotta. Na krążku wystąpiło też kilku innych muzyków (choćby Karl Schramm), pomiędzy którymi a Blazem już wcześniej zachodziła nić współpracy. Sam materiał został zarejestrowany w Robannas Studios, obiekcie położonym w rodzinnym mieście wokalisty, czyli wielce zasłużonym dla rocka i metalu Birmingham. Mamy więc w starciu z "Infinite Entanglement" kumulację wyjątkowo pomyślnych dla Blaze’a sygnałów, znaczeń i pomysłów. W sumie dobra robota. Blaze znowu jest bohaterem!
Konrad Sebastian Morawski